PARYŻ COP21


Porozumienie paryskie: będzie, ale pozbawione pazura

2015-07-30
galeria
Deklaracje redukcyjne, dotychczas złożone w ramach negocjacji klimatycznych, pokrywają 59% światowych emisji. Eksperci zakładają, że traktat paryski powstanie, jednak nie będzie prawnie wiążący. A to pozbawi go zęba i pazura.

Pod koniec lipca Kenia złożyła swój plan ograniczenia emisji gazów cieplarnianych na okres po roku 2020. Chce ograniczyć emisje o 30% do roku 2030 w stosunku do scenariusza „business as usual” (scenariusza rozwoju „z rozpędu”, bez pro-klimatycznych reform i inwestycji). Kenijczycy chcą tego dokonać dzięki energetyce słonecznej, wiatrowej i geotermalnej oraz zwiększeniu lesistości kraju do 10% powierzchni. Osiągnięcie celu uzależniono od finansowego i technologicznego wsparcia krajów uprzemysłowionych. Odczytano to jako sygnał: kraje rozwijające się chcą i mogą chronić klimat. Odejście od paliw kopalnych warunkowane jest jednak pomocą krajów bogatych.

Do tej pory takie plany (w żargonie ONZ zwane „wkładami krajowymi” - Intented Nationally Determined Contributions INDC) złożyło 47 państw oraz Unia Europejska.

Sekretariat ONZ ds. zmian klimatu czeka jeszcze na ponad sto „wkładów krajowych” od państw całego świata. Pod koniec grudnia w Paryżu odbędzie się kluczowa konferencja klimatyczna, na której musi powstać globalne porozumienie na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. INCD, zawierające dobrowolne deklaracje, mają być podstawą dyskusji w Paryżu.

W negocjacjach bierze udział 195 krajów i Unia Europejska. Brakuje więc 148 planów. To nie brzmi dobrze. Zapewne jednak spłyną – niektóre w ostatniej chwili, jeszcze w listopadzie. Optymistyczne jest to, że wśród krajów, które już złożyły swoje plany, są najwięksi klimatyczni truciciele: Chiny, USA, Unia Europejska, Rosja i Kanada (pełen wykaz krajów znaleźć można tutaj).

Dotychczasowe deklaracje pokrywają 59% światowych emisji, jednak warto pamiętać, że nie są one tej samej jakości. Kraje uprzemysłowione obiecują redukcje bezwzględne: o określony procent w stosunku do poziomu z wybranego roku. I tak UE ograniczy emisje o 40% do roku 2030 w stosunku do roku 1990, a USA o 26-28% do roku 2025 względem roku 2005. Tymczasem Chiny pozwolą, by emisje rosły aż do roku 2030, a potem zaczęły spadać (choć dołożą starań, by ów spadek nastąpił wcześniej). Deklarowany cel redukcyjny jest względny: Państwo Środka ograniczy emisje na wyprodukowaną jednostkę PKB: o 60-65% do roku 2030 w stosunku do roku 2005. Jak pisałam wcześniej, przy dynamicznym wzroście gospodarczym (przekładającym się na wzrost PKB) może to oznaczać stabilizację, albo i wzrost emisji.

Jakie są szanse na sukces paryskiej konferencji? Organizacja Climate Action Network (CAN) zapytała o to ekspertów ze środowisk rządowych, biznesowych i pozarządowych. Większość specjalistów zakłada, że porozumienie powstanie, jednak deklaracje ograniczenia emisji nie będą prawnie wiążące. Cóż to oznacza? Traktat słaby, bez pazura, bez możliwości wyegzekwowania założonych redukcji. A przecież dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...

Zapewne z tej przyczyny eksperci rekrutowani przez CAN uznają, że paryski traktat bardziej zaważy na ochronie klimatu w perspektywie długo- niż krótkookresowej. Nie sądzą również, że globalna społeczność zdoła powstrzymać wzrost temperatur poniżej bezpiecznego progu 2°C, o co apelują klimatolodzy. Nie oni jedni. Również lord Nicholas Stern czy naukowcy skupieni wokół inicjatywy Climate Action Tracker uważają, że przekroczymy próg 2°C.

Co to oznacza? Poważne rozchwianie klimatu, dużo gorsze niż to doświadczane dziś. A przecież i teraz pogoda wydaje się obca, groźna i dziwna. Moje rodzinne miasto na Mazurach nie zostało (jeszcze) doświadczone drastyczną wichurą, jednak arktyczny wiatr przepędza wiatr gorący, a zimny deszcz walczy z mdlącym upałem. Na moich Mazurach coś się zmienia. I to wcale nie na lepsze.

Marta Śmigrowska, Chrońmy Klimat