Polityka klimatyczna
Poprawka dauhańska – czy Polska straci szansę na dobry zarobek?
2014-12-15Środowa Rada UE ds. Środowiska (skupiająca ministrów środowiska państw członkowskich) ma zająć się kwestią ratyfikacji tzw. poprawki dauhańskiej – poprawki do Protokołu z Kioto, przedłużającej jego obowiązywanie do roku 2020. Jednak ustalenia wypracowane w katarskiej Dausze mogą kosztować Polskę utratę praw do nadwyżek redukcyjnych, a co za tym idzie – sporych korzyści finansowych.
Ale po kolei.
Handel tym, czego nie widać
W ramach Protokołu z Kioto Polska zobowiązała się do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych o 6% do roku 2012, w stosunku do roku bazowego 1988. Tymczasem osiągnęliśmy spektakularną redukcję rzędu 30% – w wyniku kosztownej społecznie transformacji gospodarczej. Niektórzy sygnatariusze Protokołu nie zdołali zrealizować swoich celów redukcyjnych. By nagrodzić prymusów redukcji (takich, jak Polska) i wybawić z kłopotu maruderów (takich, jak Japonia), umożliwiono handel jednostkami przyznanej emisji, zwanymi AAU (to mechanizm rynkowy, podobnie jak Europejski Systemem Handlu Emisjami, jednak z ETS nie ma nic wspólnego). Kraj sprzedający AAU określa w umowie, jakie działania na rzecz redukcji emisji sfinansuje za uzyskane środki.
1 AAU odpowiada emisji 1 tony CO2. Polska dysponuje jedną z największych na świecie nadwyżek tych jednostek. Do tej pory zawarliśmy 10 intratnych kontraktów sprzedaży AAU na łączną kwotę ok. 780 mln złotych, m.in. z Hiszpanią i Irlandią. Za te pieniądze dokonano m.in. modernizacji Opery Narodowej w Warszawie, Łazienek Królewskich, Biblioteki Narodowej oraz licznych szkół i szpitali.
Co dalej z AAU?
Nasz „skarbiec z AAU” wciąż jest pełny. Może się jednak okazać, że utracimy dostęp do części zgromadzonych w nim zasobów. Zagrożenie tkwi w tzw. poprawce dauhańskiej do Protokołu z Kioto, która ma ustanowić drugi okres rozliczeniowy Protokołu, obejmujący lata 2013-2020.
Polska ma prawo przenieść prawa do niewykorzystanych AAU na kolejny okres rozliczeniowy. To jednak nie gwarantuje, że będziemy mieli do nich dostęp.
Drugi okres rozliczeniowy Protokołu z Kioto zastał nas bowiem w nowej politycznej sytuacji. Jesteśmy członkiem UE i w ramach UE podejmujemy globalne zobowiązania. Nasz wspólny cel na arenie ONZ jest zbieżny z wewnętrznymi celami Wspólnoty – redukcja emisji o 20% do roku 2020, w stosunku do roku 1990. Nie jest jeszcze jasne, jak te cele przełożą się na zobowiązania poszczególnych państw członkowskich (tzw. burden sharing) i co się stanie z nadwyżkami AAU uzyskanymi w pierwszym okresie obowiązywania Protokołu. To kwestia wewnętrznych unijnych ustaleń. Tymczasem propozycje Komisji Europejskiej nie są dla Polski korzystne.
Co nas gryzie?
– Aau! – krzyknęli zapewne rządowi doradcy, ujrzawszy propozycję Komisji Europejskiej w sprawie AAU i poprawki dauhańskiej. Z propozycji nie wynika bowiem, że zachowamy prawo do swobodnego dysponowania osiągniętymi redukcjami emisji.
Co więc zawiera wniosek Komisji, który stanie się przedmiotem środowych obrad w Brukseli?
Komisja miała za zadanie określić, w jaki sposób kraje członkowskie podzielą między siebie ciężar redukcji. Wybrała algorytm już sobie znany – architekturę wewnątrzunijnego pakietu klimatyczno-energetycznego 3x20. Tu oddzielną grupę stanowią obiekty przemysłowe objęte systemem handlu emisjami ETS (to np. elektrownie i zakłady chemiczne), a oddzielną – sektory spoza ETS (np. budownictwo, rolnictwo i sektor komunalno-bytowy).
Na arenie ONZ Komisja chce przejąć odpowiedzialność za rozliczenie puli emisji z sektorów regulowanych przez ETS. Tylko emisje z sektora non-ETS pozostałyby w gestii państw członkowskich – na podstawie puli uprawnień odpowiadającej krajowym celom redukcyjnym tym w sektorze.
I tu leży pies pogrzebany. Dla Polski oznaczać to może utratę prawa do samodzielnego zarządzania częścią zaoszczędzonych AAU. Według szacunków polskiego rządu metoda zaproponowana przez Komisję sprawi, że w latach 2013–2020 możemy otrzymać o około 600 mln AAU mniej, niż gdybyśmy zachowali prawo do pełnej puli jednostek przyznanej emisji.
Tymczasem w powszechnej w kraju opinii – dzielonej wyjątkowo solidarnie przez rząd, przemysł i organizacje ekologiczne – Polska ma prawo korzystać ze swojej „transformacyjnej renty”. Nadwyżki redukcyjne nie dostały nam się za darmo. Są wynikiem bolesnego procesu przekształceń gospodarczych, który wiele kosztował polskie społeczeństwo. Przecież w tych wszystkich zamkniętych fabrykach, kopalniach i koksowniach pracowali ludzie.
„Deszcz AAU” nie jest jednak wynikiem zapaści, czy nieudolności – polska transformacja to przykład oddzielenia wzrostu gospodarczego od emisji gazów cieplarnianych. Od czasu kryzysu gospodarczego przełomu lat 80. i 90. XX wieku Polska podwoiła produkt krajowy brutto.
Polski rząd wskazuje również, że propozycja Komisji nie pozwala określić, jakie będą ostateczne zobowiązania redukcyjne poszczególnych państw członkowskich i do jakiego stopnia będą one ponosić odpowiedzialność za niewywiązywanie się ze zobowiązań przez mniej skutecznych sąsiadów. Na tym etapie ratyfikacja poprawki dauhańskiej byłaby więc działaniem na ślepo.
Kij w szprychy
By poprawka dauhańska weszła w życie, musi ją ratyfikować 144 ze 192 stron Konwencji Klimatycznej ONZ, w tym zarówno Unia Europejska (która jest stroną Protokołu z Kioto), jak i jej państwa członkowskie. Jak na razie zrobiło to zaledwie 21 krajów, m.in. Chiny, Peru, Meksyk i Norwegia – jako jedyna spośród państw uprzemysłowionych.
W chwili obecnej Polska sprzeciwia się ratyfikacji w formie zaproponowanej przez Komisję Europejską, co opóźnia (a może i uniemożliwia) przystąpienie UE do drugiego okresu rozliczeniowego. Ten pat decyzyjny jest dla Unii szalenie kłopotliwy, bowiem podważa jej wiarygodność jako partnera globalnych negocjacji. W Katarze to przedstawiciele UE doprowadzili do podpisania poprawki dauhańskiej, a dziś – nie są w stanie „błysnąć” ratyfikacją na światowej arenie. Ratyfikacja byłaby sygnałem, że Unia Europejska poważnie traktuje swoje klimatyczne zobowiązania i impulsem dla innych krajów do podjęcia ambitnych zobowiązań – zarówno na kolejne 6 lat, jak i na okres po roku 2020, kiedy ma wejść w życie nowy traktat klimatyczny, zastępujący protokół z Kioto.
Co więcej, przeciąganie procesu ratyfikacyjnego niezmiernie irytuje kraje rozwijające się. Paraliż decyzyjny związany z drugim okresem rozliczeniowym sprawia, że zamiera Clean Development Mechanism (CDM) – rynek inwestycji proklimatycznych w krajach rozwijających się, finansowanych przez kraje uprzemysłowione mające kłopot z realizacją celów redukcyjnych „u siebie”.
Parafrazując byłego polskiego premiera, „UE poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy”. Trudno jednak kończyć szybko i dobrze, kiedy w grę wchodzą interesy tak wielu tak różnorodnych państw członkowskich. Chcąc nie chcąc, Polska kolejny raz wkłada kij w szprychy globalnych negocjacji.
Tymczasem klimatyczny zegar tyka. Do kluczowej konferencji klimatycznej w Paryżu pozostał niecały rok.
Marta Śmigrowska, Chrońmy Klimat.