PARYŻ COP21


Przewodnik po porozumieniu klimatycznym cz. 2: Finansowanie

2015-09-16
galeria
Pieniądze to klucz do klimatycznej ugody między krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się. Skąd je wziąć? Na co wydawać? 

Kwestia pieniędzy to punkt zapalny między tzw. Globalną Północą i Globalnym Południem. Mimo to mechanizmy finansowe są w fazie rozruchu: do tej pory na konto głównego oenzetowskiego Zielonego Funduszu Klimatycznego wpłynęło jedynie 10 mld dolarów. Konieczne są więc świeże pomysły, większa determinacja i jaśniejsze struktury wydatkowania tych środków. Jak może wyglądać architektura finansowa paryskiego porozumienia klimatycznego?

Którędy popłyną strumienie pieniędzy?

Kraje rozwinięte zgodziły się do roku 2020 przekazywać krajom rozwijającym się 100 mld dolarów rocznie, w ramach głównego oenzetowskiego funduszu, Zielonego Funduszu Klimatycznego (Green Climate Fund – GCF). Środki te mają finansować i ochronę klimatu (np. elektrownie słoneczne i wiatrowe, które wyprą węgiel) i adaptację do ocieplenia (np. budowę wałów przeciwpowodziowych, czy systemów nawadniania pól).

Swoistą „podkategorią” działań na rzecz mitygacji (ograniczania misji) jest – oddzielnie negocjowany – mechanizm ograniczania wylesienia zwany REDD+.

Innym instrumentem, zaproponowanym na konferencji klimatycznej w Warszawie w grudniu 2013 roku, jest Loss and Damage Mechanism (Mechanizm Strat i Szkód), który ma wspierać „sprzątanie” po nieuniknionych klęskach żywiołowych w krajach rozwijających się. Do tej pory idea ta nie przybrała konkretnych kształtów.

Skąd wziąć pieniądze?

Środki mają pochodzić z funduszy publicznych i prywatnych: nie jest jednak jasne, jak duży miałby być udział budżetów państw, a jak duży przedsiębiorców (którzy po prostu zainwestują w krajach docelowych pomocy). Kraje rozwijające się domagają się jak największego udziału środków publicznych, bo to najpewniejsze, stabilne źródło. Rządy krajów uprzemysłowionych chcą część wysiłku przerzucić na barki biznesu. Salomonowym rozwiązaniem mógłby być równy podział obciążeń, w stosunku 50/50. Inną opcją – być może satysfakcjonującą kraje rozwijające się – byłyby konkretne, liczbowe deklaracje co do udziału funduszy publicznych w finansowaniu mitygacji i adaptacji.

Na giełdzie pomysłów funkcjonuje cały wachlarz innowacyjnych, bardziej szczegółowych pomysłów. Są to np.:

  1. Opodatkowanie ruchu lotniczego i morskiego.
  2. Podatek od globalnych transakcji finansowych.
  3. Dochody z aukcji w ramach systemów handlu emisjami: europejskiego (ETS), stanowych w USA i tych, które dopiero powstaną. W przypadku naszego ETS-u 50% dochodów mogłoby wesprzeć proklimatyczne inwestycje w Europie, a 50% w krajach rozwijających się.
  4. Podatek od wydobycia paliw kopalnych – tu, według wyliczeń, uzyskać by można ponad 50 mld dolarów rocznie (!)
  5. Przekierowanie subsydiów dla paliw kopalnych na odnawialne źródła energii i efektywność energetyczną.

Co finansować?

Bliższa ciału koszula, jasne więc, że kraje Zachodu wolą ograniczyć globalną zmianę klimatu (by łatwiej ją było znieść w Europie i USA), niż płacić za adaptację gdzieś na drugim końcu świata. Stąd też, jak do tej pory, finansowano głównie mitygację. Teraz kraje biedne, a mocno narażone na zmiany klimatu, chcą, by większe środki popłynęły na adaptację.

Być może dziś, wobec kryzysu uchodźczego w Europie (którego źródłem są częściowo zmiany klimatu), kraje Zachodu chętniej przyjmą perspektywę krajów-biorców pomocy. Ustabilizowanie sytuacji w zapalnych punktach globu (również poprzez inwestycje adaptacyjne) może zatrzymać potencjalnych uchodźców w ich rodzinnych stronach.

Jaka wizja zmian?

Przy dobrych wiatrach do krajów rozwijających powinno płynąć 100 mld dolarów rocznie w ramach funduszy klimatycznych. Jaką zmianę powinny przynieść te środki? W szerszej perspektywie nie chodzi przecież o to, by niemieccy (a może i polscy?) producenci solarów znaleźli nowe rynki zbytu. Chodzi o przekształcenie krajów rozwijających się w nowoczesne gospodarki niskoemisyjne. Zachodnie środki powinny więc wspierać rozwój LOKALNEJ niskoemisyjnej przedsiębiorczości, zwiększać lokalnie warunkowaną odporność na zmiany klimatu, odchodzenie od paliw kopalnych i psychologiczną reformę ku świadomym, proekologicznym społecznościom.

Jak dbać o jakość inwestycji?

Paryskie porozumienie musi dać zachodnim inwestorom jasny sygnał, że przepływy kapitału mają być zgodne z celem powstrzymania ocieplenia poniżej progu 2oC i osiągnięcia neutralności emisyjnej globalnej gospodarki do roku 2050. Tylko proklimatyczne, niskoemisyjne technologie powinny znaleźć się w koszyku inwestycji (pisałam już na łamach „Chrońmy Klimat”, że Japończycy w ramach „inwestycji klimatycznych” sfinansowali elektrownie węglowe w Indiach, Bangladeszu i Indonezji, dowodząc, że te nowoczesne trują mniej niż stare).

W Paryżu muszą więc zostać ustalone jasne reguły ewaluacji projektów, które mają zostać sfinansowane w ramach funduszy klimatycznych, bądź zaliczone jako inwestycje proklimatyczne (po to, by uniknąć włączania do klimatycznej puli projektów, które i tak zostałyby zrealizowane, jak miało to miejsce w przypadku już działającego Funduszu Adaptacyjnego). Niezależne ciało doradcze, złożone z przedstawicieli krajów donorów i krajów biorców, powinno oceniać jakość zgłaszanych projektów i ich kwalifikowalność do klimatycznej puli.

Należy też śledzić, czy środki są „na miejscu” wydawane zgodnie z założeniami.

Jakie instytucje?

Kto powinien zarządzać tymi niebagatelnymi środkami? Wielostronna instytucja rozdzielająca granty? Zielony bank inwestycyjny, który finansowałby projekty dające zwrot zarówno pieniężny, jak i klimatyczny (w postaci obniżenia emisji)? To jedno z pytań, które mają na agendzie klimatyczni negocjatorzy.

Jak zapewnić elastyczność?

Nowe porozumienie powinno zawierać mechanizmy okresowej ewaluacji celów i deklarowanych kwot. Taka weryfikacja i dostosowanie celów mogłoby odbywać się np. raz na 5 lat. Bez immanentnej elastyczności paryski traktat szybko stanie się pustą literą, nie nadążając za dynamicznie zmieniającym się klimatem i globalną sytuacją gospodarczą i społeczną.

Słowem podsumowania

Pesymiści podsumują, że Globalna Północ rusza na negocjacje z wężem w kieszeni, a Globalne Południe z katalogiem żądań i oczekiwań. Tymczasem wśród ekspertów rośnie przekonanie, że nie zdołamy już powstrzymać ocieplenia poniżej bezpiecznego progu 2 st. C. Jak stwierdził ostatnio George Monbiot z brytyjskiego „Guardiana”, negocjatorzy biją sobie brawo wypielęgnowanymi dłońmi i będą tak bić, niezależnie od wyniku negocjacji.

Czy te oklaski będą wreszcie usprawiedliwione? Przekonamy się w grudniu w Paryżu.

Marta Śmigrowska, Chrońmy Klimat

Źródła: RTCC, WWF