Transport
Unijny przepis na czyste powietrze
2011-05-24
Według prognoz Komisji Europejskiej w 2050 roku co czwartym sprzedawanym samochodem będzie auto o napędzie elektrycznym. Wychodząc naprzeciw tym zapowiedziom KE dofinansuje program Green eMotion, który ma ujednolicić infrastrukturę państw Unii i dostosować ją do potrzeb pojazdów na prąd. Wizja dalekosiężna, ale cel szczytny – wszystko po to, by chronić środowisko. O ochronie unijnego portfela mówi się ciszej.
Niektóre zachowania proekologiczne wymuszają na nas ustawodawcy. Wprowadzając odpowiednie przepisy nakazują nam postępowanie zgodne z ich wytycznymi. Za każdym z tych zachowań stoi z jednej strony troska o środowisko, a z drugiej czyjś interes. Z samochodami nie jest inaczej. Zanieczyszczenie środowiska powodowane spalinami samochodowymi jest coraz większe, bo coraz większa jest ilość samochodów. Unia Europejska dostrzegła ten problem i nie pozostaje obojętna. W marcu br. Komisja Europejska przyjęła strategię "Transport 2050", która zakłada, że do 2050 roku z europejskich miast znikną samochody o konwencjonalnym napędzie, a zastąpią je auta hybrydowe lub w pełni elektryczne. Cel ten można osiągnąć wyłącznie poprzez wprowadzenie odpowiednich przepisów, a więc narzucając producentom i konsumentom odpowiednie zachowania. Na razie Unia ogranicza się do wprowadzania przepisów ustanawiających limit emisji szkodliwych substancji przez silniki spalinowe. Ponadto każdy kto zdecyduje się na zakup samochodu elektrycznego może liczyć na spore dotacje, a zatem pomoc innych podatników…
KE dofinansuje kwotą ponad 24 mln euro projekt wspierania elektromobilności UE – Green eMotion. Jego celem jest ujednolicenie infrastruktury na terenie całej Unii Europejskiej w taki sposób, by stacje doładowujące samochody elektryczne były tak ogólnodostępne, jak stacje benzynowe. Biorąc pod uwagę jaka przepaść dzieli kraje biedniejsze od Zachodu, kwota ta wydaje się śmiesznie mała. Gdzieś na marginesie całego tego „zamieszania” znika kwota jaką UE wydaje co roku na import ropy naftowej. W 2010 roku wyniosła ona 210 mld euro. To pokazuje, że samochody elektryczne nie mają jedynie pomóc środowisku, ale i załatać dziurę, przez którą co roku ogromne pieniądze wyciekają z unijnego portfela.
Długa droga
Historia samochodów elektrycznych sięga początków motoryzacji. Pierwszy pojazd elektryczny o bardzo prostej konstrukcji powstał już w latach 30. XIX wieku. Lata 60.–80. to okres rozwoju akumulatorów, który zaowocował w 1899 roku przekroczeniem prędkości 100 km/h przez pojazd elektryczny. XX wiek to już dominacja silników spalinowych, które oferowały większy zasięg i zdecydowanie większe prędkości, przez co wyparły z rynku samochody napędzane prądem.
Teraz historia zatacza koło i o napędach elektrycznych jest znowu coraz głośniej. Problemy są identyczne jak ponad sto lat temu, ale zanieczyszczenie środowiska zdecydowanie większe, dlatego ludzka determinacja stoi na poziomie wyższym niż kiedykolwiek wcześniej. O elektrycznej rewolucji na razie nie może być mowy, ale obieranie ekologicznego kursu można uznać za rozpoczęte. Świadczą o tym nie tylko decyzje Komisji Europejskiej czy poszczególnych krajów UE, ale również dotacje federalne na zakup samochodów elektrycznych w Stanach Zjednoczonych oraz zapowiedzi samych producentów. Nie ma wątpliwości, że samochody o niekonwencjonalnym napędzie będą coraz popularniejsze. Według prognoz KE około 2050 roku 25 proc. sprzedawanych samochodów mają stanowić auta elektryczne.
Po co to komu
Głównym celem wprowadzania na rynek samochodów o napędach niekonwencjonalnych ma być ochrona środowiska. Nie tylko natura może na tym zyskać. Silniki na prąd oferują kierowcy bardzo wysoki moment obrotowy przekładający się na dynamikę pojazdu. Co ważne, jego najwyższa wartość jest dostępna praktycznie od zerowych obrotów, co nie jest osiągalne w silnikach spalinowych. Ponadto jednostki elektryczne są znacznie mniejsze od tych napędzanych paliwem, co pozwala zorganizować więcej miejsca wewnątrz pojazdu lub po prostu zmniejszyć jego gabaryty.
Korzyści dla środowiska nie kończą się na wyeliminowaniu emisji szkodliwych substancji do atmosfery, ale dotyczą również poziomu hałasu. Silniki elektryczne pracują niemal bezszelestnie, a ich efektywność jest dużo wyższa niż w przypadku silników spalinowych. Te drugie jedynie do 40 proc. energii im dostarczanej przemieniają w energię mechaniczną potrzebną do napędzania auta. Cała reszta uwalniana jest jako ciepło. Jednostki elektryczne, w zależności od warunków, na energię mechaniczną zamieniają od 70 do nawet 90 proc. dostarczanej im energii. To sprawia, że produkują zdecydowanie mniej ciepła, a zatem nie trzeba ich tak intensywnie chłodzić.
Jeszcze za wcześnie
Proces opanowywania rynku przez samochody o napędzie elektrycznym dopiero się rozpoczyna i na razie nie ma mowy o wyparciu przez nie aut spalinowych. Pojazdy na prąd charakteryzuje mały zasięg (to przez akumulatory, które nie są w stanie kumulować odpowiedniej ilości energii), wysoka cena, bardzo słabe osiągi i długi czas ładowania. Niektórzy producenci chwalą się, że ich pojazdy można naładować „do pełna” w pół godziny. Nie zapominajmy jednak, że cały bak samochodu spalinowego zapełniamy paliwem w kilka minut, co dodatkowo zapewni autu nieporównywalnie większy zasięg.
Kolejną rzeczą jest niewielka ilość stacji doładowujących w Polsce. W krajach bardziej rozwiniętych problem ten nie jest aż tak odczuwalny. Dla porównania: w Polsce RWE otworzyło 10 tego typu stacji (wszystkie na terenie Warszawy), a tymczasem w Niemczech działa już ponad 570 takich punktów. To pokazuje jak ogromna przepaść dzieli nas od bogatszych krajów Unii. Ponadto Niemcy dopracowują rozwiązania pozwalające na bezprzewodowe doładowywanie akumulatorów. W USA prywatne przedsiębiorstwa montują elektryczne terminale doładowujące w domach właścicieli aut elektrycznych, a w Chicago powstała stacja ładowania, która wykorzystuje energię wiatrową, co jest dużym krokiem w stronę ekologii. Coraz częściej mówi się o ogniwach paliwowych czyli „minielektrowniach”, które mogłyby zastąpić akumulatory. Są bardzo wydajne, a jedynym produktem ubocznym ich pracy jest wodór. Niestety ich technologia ma jeszcze sporo wad i wymaga dopracowania.
Wady samochodów elektrycznych najlepiej ilustruje przykład Mitsubishi i-MiEV. Producent chwali się, że koszt przejechania tym autem jednego kilometra jest o jedną trzecią niższy niż w przypadku samochodów o napędzie konwencjonalnym – wątpliwy powód do dumy. Kolejną zaletą pojazdu ma być jego zasięg. Po pełnym naładowaniu i-MiEV ma przejechać 160 km. To już bardzo niewiele, a należy wziąć pod uwagę fakt, że wartości zasięgu aut elektrycznych mogą być osiągnięte przy bardzo ekonomicznej, a zatem wolnej jeździe. Po rozładowaniu baterii będziemy ją ładować przez… 14 godzin w gniazdku o napięciu 100 V albo na stacji doładowującej przez pół godziny. Jeśli mieszkamy w bloku, to przyda nam się kilkumetrowy przedłużacz, chyba, że wolimy być skazani na jedną z dziesięciu stacji szybkiego ładowania w kraju. Silnik i-MiEVa ma moc 64 KM i dysponuje 180 Nm momentu obrotowego. Wartości te pozwalają rozpędzić malucha maksymalnie do 130 km/h. Jak na tak niewielki samochód to naprawdę przyzwoity wynik, ale producent nie chwali się jak bardzo osiąganie maksymalnej prędkości obniży zasięg auta. Na deser pozostaje cena – 160 800 zł.
W walce o czyste powietrze nie należy zapominać o źródłach energii, z których korzystałyby stacje doładowujące oraz o procesach produkcyjnych i utylizacyjnych akumulatorów. Praktycznie zerowa emisja szkodliwych substancji przez silniki elektryczne to nie wszystko. Stacje doładowujące muszą korzystać z naturalnych źródeł energii, a recykling odpadów powstałych na skutek eksploatacji pojazdów na prąd musi iść w parze z rozwojem procesów produkcyjnych. Tylko wtedy nasze ekologiczne sumienie będzie czyste. Przed nami jeszcze długa droga do przebycia.
Piotr Kozłowski
KE dofinansuje kwotą ponad 24 mln euro projekt wspierania elektromobilności UE – Green eMotion. Jego celem jest ujednolicenie infrastruktury na terenie całej Unii Europejskiej w taki sposób, by stacje doładowujące samochody elektryczne były tak ogólnodostępne, jak stacje benzynowe. Biorąc pod uwagę jaka przepaść dzieli kraje biedniejsze od Zachodu, kwota ta wydaje się śmiesznie mała. Gdzieś na marginesie całego tego „zamieszania” znika kwota jaką UE wydaje co roku na import ropy naftowej. W 2010 roku wyniosła ona 210 mld euro. To pokazuje, że samochody elektryczne nie mają jedynie pomóc środowisku, ale i załatać dziurę, przez którą co roku ogromne pieniądze wyciekają z unijnego portfela.
Długa droga
Historia samochodów elektrycznych sięga początków motoryzacji. Pierwszy pojazd elektryczny o bardzo prostej konstrukcji powstał już w latach 30. XIX wieku. Lata 60.–80. to okres rozwoju akumulatorów, który zaowocował w 1899 roku przekroczeniem prędkości 100 km/h przez pojazd elektryczny. XX wiek to już dominacja silników spalinowych, które oferowały większy zasięg i zdecydowanie większe prędkości, przez co wyparły z rynku samochody napędzane prądem.
Teraz historia zatacza koło i o napędach elektrycznych jest znowu coraz głośniej. Problemy są identyczne jak ponad sto lat temu, ale zanieczyszczenie środowiska zdecydowanie większe, dlatego ludzka determinacja stoi na poziomie wyższym niż kiedykolwiek wcześniej. O elektrycznej rewolucji na razie nie może być mowy, ale obieranie ekologicznego kursu można uznać za rozpoczęte. Świadczą o tym nie tylko decyzje Komisji Europejskiej czy poszczególnych krajów UE, ale również dotacje federalne na zakup samochodów elektrycznych w Stanach Zjednoczonych oraz zapowiedzi samych producentów. Nie ma wątpliwości, że samochody o niekonwencjonalnym napędzie będą coraz popularniejsze. Według prognoz KE około 2050 roku 25 proc. sprzedawanych samochodów mają stanowić auta elektryczne.
Po co to komu
Głównym celem wprowadzania na rynek samochodów o napędach niekonwencjonalnych ma być ochrona środowiska. Nie tylko natura może na tym zyskać. Silniki na prąd oferują kierowcy bardzo wysoki moment obrotowy przekładający się na dynamikę pojazdu. Co ważne, jego najwyższa wartość jest dostępna praktycznie od zerowych obrotów, co nie jest osiągalne w silnikach spalinowych. Ponadto jednostki elektryczne są znacznie mniejsze od tych napędzanych paliwem, co pozwala zorganizować więcej miejsca wewnątrz pojazdu lub po prostu zmniejszyć jego gabaryty.
Korzyści dla środowiska nie kończą się na wyeliminowaniu emisji szkodliwych substancji do atmosfery, ale dotyczą również poziomu hałasu. Silniki elektryczne pracują niemal bezszelestnie, a ich efektywność jest dużo wyższa niż w przypadku silników spalinowych. Te drugie jedynie do 40 proc. energii im dostarczanej przemieniają w energię mechaniczną potrzebną do napędzania auta. Cała reszta uwalniana jest jako ciepło. Jednostki elektryczne, w zależności od warunków, na energię mechaniczną zamieniają od 70 do nawet 90 proc. dostarczanej im energii. To sprawia, że produkują zdecydowanie mniej ciepła, a zatem nie trzeba ich tak intensywnie chłodzić.
Jeszcze za wcześnie
Proces opanowywania rynku przez samochody o napędzie elektrycznym dopiero się rozpoczyna i na razie nie ma mowy o wyparciu przez nie aut spalinowych. Pojazdy na prąd charakteryzuje mały zasięg (to przez akumulatory, które nie są w stanie kumulować odpowiedniej ilości energii), wysoka cena, bardzo słabe osiągi i długi czas ładowania. Niektórzy producenci chwalą się, że ich pojazdy można naładować „do pełna” w pół godziny. Nie zapominajmy jednak, że cały bak samochodu spalinowego zapełniamy paliwem w kilka minut, co dodatkowo zapewni autu nieporównywalnie większy zasięg.
Kolejną rzeczą jest niewielka ilość stacji doładowujących w Polsce. W krajach bardziej rozwiniętych problem ten nie jest aż tak odczuwalny. Dla porównania: w Polsce RWE otworzyło 10 tego typu stacji (wszystkie na terenie Warszawy), a tymczasem w Niemczech działa już ponad 570 takich punktów. To pokazuje jak ogromna przepaść dzieli nas od bogatszych krajów Unii. Ponadto Niemcy dopracowują rozwiązania pozwalające na bezprzewodowe doładowywanie akumulatorów. W USA prywatne przedsiębiorstwa montują elektryczne terminale doładowujące w domach właścicieli aut elektrycznych, a w Chicago powstała stacja ładowania, która wykorzystuje energię wiatrową, co jest dużym krokiem w stronę ekologii. Coraz częściej mówi się o ogniwach paliwowych czyli „minielektrowniach”, które mogłyby zastąpić akumulatory. Są bardzo wydajne, a jedynym produktem ubocznym ich pracy jest wodór. Niestety ich technologia ma jeszcze sporo wad i wymaga dopracowania.
Wady samochodów elektrycznych najlepiej ilustruje przykład Mitsubishi i-MiEV. Producent chwali się, że koszt przejechania tym autem jednego kilometra jest o jedną trzecią niższy niż w przypadku samochodów o napędzie konwencjonalnym – wątpliwy powód do dumy. Kolejną zaletą pojazdu ma być jego zasięg. Po pełnym naładowaniu i-MiEV ma przejechać 160 km. To już bardzo niewiele, a należy wziąć pod uwagę fakt, że wartości zasięgu aut elektrycznych mogą być osiągnięte przy bardzo ekonomicznej, a zatem wolnej jeździe. Po rozładowaniu baterii będziemy ją ładować przez… 14 godzin w gniazdku o napięciu 100 V albo na stacji doładowującej przez pół godziny. Jeśli mieszkamy w bloku, to przyda nam się kilkumetrowy przedłużacz, chyba, że wolimy być skazani na jedną z dziesięciu stacji szybkiego ładowania w kraju. Silnik i-MiEVa ma moc 64 KM i dysponuje 180 Nm momentu obrotowego. Wartości te pozwalają rozpędzić malucha maksymalnie do 130 km/h. Jak na tak niewielki samochód to naprawdę przyzwoity wynik, ale producent nie chwali się jak bardzo osiąganie maksymalnej prędkości obniży zasięg auta. Na deser pozostaje cena – 160 800 zł.
W walce o czyste powietrze nie należy zapominać o źródłach energii, z których korzystałyby stacje doładowujące oraz o procesach produkcyjnych i utylizacyjnych akumulatorów. Praktycznie zerowa emisja szkodliwych substancji przez silniki elektryczne to nie wszystko. Stacje doładowujące muszą korzystać z naturalnych źródeł energii, a recykling odpadów powstałych na skutek eksploatacji pojazdów na prąd musi iść w parze z rozwojem procesów produkcyjnych. Tylko wtedy nasze ekologiczne sumienie będzie czyste. Przed nami jeszcze długa droga do przebycia.
Piotr Kozłowski