Polityka klimatyczna
Pekin, czyli kolonia na smog-planecie
2015-02-03– Prowadzenie zajęć w takich warunkach to dla nas pewna nowość – mówi Travis Washko, dyrektor sportowy Szkoły Brytyjskiej w Pekinie. – Jednak dzieci to uwielbiają, a rodzice nie muszą się już martwić o ich zdrowie, wiedząc, że ich pociechy ćwiczą w bezpiecznym dla zdrowia środowisku.
Wystarczy wyjść na zewnątrz, by zrozumieć, dlaczego postawiono sztucznie nadmuchiwaną kopułę. Na niebie wisi szara zasłona smogu, budynki po drugiej stronie ulicy są niewyraźne. Nad głównym wejściem do szkoły wisi czerwona flaga. Ostrzega, by pod żadnym pozorem nie opuszczać budynku.
Kolonia na smog-planecie
Jakość powietrza w Pekinie już od dawna jest powodem do niepokoju, ale ekstremalna skala tego zjawiska i jego wpływ na codzienne życie zaczynają być już widoczne nawet w architekturze miasta. Budynki i ulice są tak modyfikowane, by umożliwić normalne życie w fałdach toksycznego całunu.
Papierowe maseczki już od dłuższego czasu były stałym elementem codziennego życia Pekińczyków. Ostatnio jednak coraz częściej na ulicach można ujrzeć filtry kanistrowe, takie, jakich używa się przy usuwaniu azbestu. Gdy powietrze jest naprawdę brudne, pasy dla rowerów są kompletnie opuszczone, bo ludzie pozostają w mieszkaniach lub chronią się w hermetycznych, wentylowanych centrach handlowych. Wygląda to tak, jakby 21 milionów mieszkańców Pekinu odbywało zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia przygotowujące ich do życia w kolonii na niegościnnej planecie. Tyle że to nie są ćwiczenia. Trująca atmosfera już tam jest.
Pogoda cały rok – za 20 tys. funtów czesnego
Szkoła Brytyjska dołączyła ostatnio do grona międzynarodowych placówek w Pekinie, które sięgnęły po radykalne środki w postaci sztucznie nadmuchiwanych kopuł. Na początku roku pobliska Międzynarodowa Szkoła w Pekinie wydała na ten cel 3 miliony funtów. Tam dwie kopuły łącznie pokrywają obszar 6 kortów tenisowych.
– O smogu rozmawiają wszyscy rodzice – mówi Nicole Washko, żona Travisa. Pracuje w tej samej szkole, tutaj też uczęszczają ich dwie córki. – Coraz więcej rodzin decyduje się na opuszczenie Chin, w obawie o zdrowie swoich dzieci. Skoro inne szkoły mają kopuły, my także musimy je mieć.
Toksyczne środowisko nauki to chyba ostatnia rzecz, jakiej chcieliby rodzice, wydający na szkołę 20 tysięcy funtów rocznie.
Szkoła Brytyjska przeszła ostatnio gruntowny remont systemu wentylacyjnego, jakby przygotowując się na apokalipsę. Nad drzwiami zainstalowano kurtyny powietrzne, a w każdej sali sufity i podłogi wyposażono w prawie 200 filtrów powietrznych. Okna muszą pozostawać zamknięte, a uczniowie zobowiązani są do ścisłego przestrzegania procedur dotyczących czystości wdychanego powietrza. Kiedy wskaźnik czystości powietrza, którego oficjalna skala domyka się na 500 jednostkach, przekroczy 180, uroczystości szkolne muszą odbywać się wewnątrz. Dzieci z klas pierwszych nie mogą wychodzić na zewnątrz, gdy wskaźnik osiąga 200, a dla starszych roczników nie może on przekraczać 250 jednostek. Jeśli zostaje osiągnięta granica 300 jednostek, wszystkie szkolne wycieczki są odwoływane. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) za bezpieczną granicę uznaje 25 jednostek.
– Nasze imprezy sportowe były często odwoływane, a dzieci musiały przebywać w zamkniętych pomieszczeniach... Jednak teraz mamy kopułę i pogoda jest idealna przez cały rok. – stwierdza Travis Washko.
Ruch to zdrowie?
W dniu, w którym przybywamy do Pekinu, miernik pokazuje 460 jednostek – zaledwie 40 punktów poniżej maksimum skali. Powietrze jest tak gęste, że można je kroić. Przypomina opary w kabinach dla palaczy na lotniskach. Przykleja się ono do gardła i kiedy pod koniec dnia chcesz się wysmarkać, wydzielina z nosa jest całkowicie czarna. Jazda na rowerze w takich warunkach jest osobliwym doświadczeniem – nie ze względu na otaczającą pustkę, ale z uwagi na dziwną, neonową poświatę, dobywającą się ze szczytów niewidocznych budynków – nienaturalną, rakotwórczą manifestacją zorzy polarnej. W samo południe Słońce, którego blask filtruje smog, przypomina bardziej Księżyc.
Codzienne rozmowy zawsze schodzą na temat zanieczyszczenia powietrza. Aplikacje mierzące jego jakość stały się standardem w każdym smartfonie. Chińskie blogi i fora rodzicielskie zostały zmonopolizowane przez dyskusję na temat najlepszych filtrów powietrza (sprzedaż najlepszych marek w ciągu ostatniego roku potroiła się) oraz podróży do miejsc z czystym powietrzem jak Fujian, Hainan i Tybet.
Tegoroczny maraton pekiński odbywał przy zanieczyszczeniu sięgającym 400 jednostek. Wielu odpadło po paru kilometrach, kiedy ich maski zrobiły się szare. Niektórzy mówili, że czuli się, jakby biegli przez dym z ogniska. Biorąc pod uwagę tak niebezpieczne warunki, nie dziwi fakt, że wiele firm płaci 20-30-procentowy bonus dla chętnych, którzy podejmą się pracy w stolicy Chin.
To tylko mgła
Mimo skali zjawiska, wielu Pekińczyków próbuje je wyprzeć ze świadomości. Częściej używają oni słowa „wumai”, które oznacza mgłę niż słowa „wuran”, oznaczającego zanieczyszczenie – bynajmniej nie dlatego, że tak się je oficjalnie określa w lokalnych prognozach pogody. Jak stwierdził jeden z miejscowych: – Gdybyśmy przyjęli do wiadomości, jak bardzo zatruwamy środowisko i jak bardzo niszczymy nasze zdrowie, ta świadomości byłaby po prostu nie do zniesienia. Ostatnie badania naukowców z Szanghaju określiły powietrze w Pekinie jako „prawie niezdatne dla ludzi”.
Jeszcze w 2003 roku pekińscy studenci utrzymywali, że miejscowe powietrze nie jest nawet w przybliżeniu tak złe, jak te opisywane w utworach Dickensa. Nie zwracali uwagi na ciemną mgiełkę za oknem (wówczas była ona częściej rezultatem burz piaskowych niż wyziewów z kominów elektrowni węglowych). 10 lat później ci sami studenci aż nadto zdają sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Nigdy nie mieliśmy aż tak złego powietrza, jak teraz – mówi Li Yutong, który niedawno wrócił do Pekinu po kilku latach studiów i pracy w Australii i w Hongkongu. – Kiedyś mogłem grać na powietrzu w piłkę i biegać. Teraz tych rzeczy po prostu nie da się robić. Dzieci szkolne częściej chorują i są coraz grubsze, ponieważ nie wychodzą na zewnątrz.
Bezkarni truciciele
Centrum Kontroli i Prewencji Zakażeń, które było zaangażowane do walki z epidemią SARS, dziś skupia się na innym zagrożeniu. W czerwcu 2014 roku Centrum opublikowało dane, według których dzisiejsi 18-latkowie przez 40% reszty swojego życia będą cierpieć na nowotwory, choroby układu krążenia i oddechowego. W styczniu zeszłego roku były chiński minister zdrowia Chen Zhu publicznie ujawnił, że co roku w wyniku zanieczyszczenia powietrza przedwcześnie umiera od 350 do 500 tysięcy ludzi. Przerwał tym samym milczenie chińskiego rządu, który stara się publicznie nie poruszać tych drażliwych kwestii.
W odpowiedzi na rosnącą presję chiński rząd wprowadził zestaw nowych regulacji, zwiększając kary za łamanie przepisów ochrony środowiska i zamykając najbrudniejsze fabryki. Jednak nic nie wskazuje na to, że działania te przynoszą jakiś zauważalny efekt.
By móc efektywnie monitorować sytuację, lokalni urzędnicy muszą osobiście kontrolować fabryki – stwierdza Zhang Kai, działacz na rzecz czystego powietrza. – Niestety nie ma na to środków ani wdrożonych przepisów, które by pozwalały skutecznie karać trucicieli.
Porąbać góry, by uratować miasto
Katastrofalna jakość chińskiego powietrza spowodowała prawdziwy wysyp pomysłów na rozwiązanie problemu – również tych radykalnych, zrodzonych chyba w umyśle szaleńca. Urzędnicy miasta Lanzhou na zachodzie kraju (przez WHO uznanego za najbardziej zanieczyszczone miasto świata) zaproponowali wyrąbanie olbrzymich rynien w otaczających miasto górach w nadziei, że odpłynie nimi brudne powietrze. Jednak smog w Lanzhou jest bardziej wynikiem lokalnego upodobania do wysadzania dynamitem pobliskich gór niż rezultatem emisji zanieczyszczeń z piecyków węglowych i rur wydechowych. Ponad 700 szczytów zostało zrównanych z ziemią, by powstał płaski teren pod zabudowę. Osobliwy pomysł urzędników spotęgowałby jedynie problem brudnego powietrza.
Rozwiązania zaproponowane w Pekinie są nieco bardziej futurystyczne. Naukowiec Yu Shaocai wpadł na pomysł zainstalowania na dachach wysokich budynków zraszaczy. Jak twierdzi Yu, większość miejskich zanieczyszczeń zalega poniżej wysokości 100 metrów – głównym wyzwaniem byłoby tu wytworzenie odpowiedniej wielkości kropel, które spłukałyby cząstki brudu. Jednakże pośpiesznie przygotowana prezentacja, gdzie przy pomocy Photoshopa wstawiono obrazki zraszaczy ogrodowych na szczytach wieżowców, nie wzbudziła wielkiego zaufania.
Chiny już od wielu lat mają ambicję kontrolowania pogody. W zeszłym roku Chińska Organizacja Meteorologiczna upubliczniła śmiały projekt, zakładający, że do 2015 roku władze szczebla lokalnego będą dysponowały technologią sztucznego deszczu, która pomoże usunąć smog. Obecnie Chiny mają w swoim arsenale 7000 armatek do sztucznego zasiewania deszczu, podobną liczbę wyrzutni rakiet z ładunkiem chemicznym i ponad 50 samolotów – wszystko to obsługiwane przez armię 50 tysięcy ludzi, gotowych do wypowiedzenia totalnej wojny żywiołom natury.
Futuryści w krainie groteski
Na drugim końcu skali sposobów walki ze smogiem znajdują się oddolne inicjatywy. Te mają na celu zwiększenie społecznej presji na rząd chiński, poprzez podniesienie świadomości mieszkańców na temat zanieczyszczenia powietrza. Brytyjski artysta Matt Hope skonstruował „oddychający rower”, na którym zainstalował domowej roboty urządzenie, filtrujące powietrze podczas pedałowania i tłoczące je specjalną rurą do maski oddechowej, podobnej do tej używanej przez pilotów myśliwców. Poruszanie się takim wehikułem wśród uliczek parterowych domków wywołuje niemałą sensację.
– Ten prototyp ma prowokować – zdradza Hope. – Jest nieco archaiczny, tak samo jak archaiczne jest spalanie węgla. Celowo proponuję groteskowe rozwiązanie dla problemu, który sam nabrał groteskowych wymiarów.
Inny nietuzinkowy pomysł autorstwa pewnego Holendra polega na zainstalowaniu specjalnych elektrycznych odkurzaczy, które zasysają smog. Jak twierdzi Daan Roosegaarde, pierwszy działający prototyp będzie gotowy do następnego lata.
Projekt urządzenia został stworzony przy udziale naukowców z Politechniki w Delft w Holandii. Używa on wytworzonego za pomocą miedzianych zwojów pola elektrostatycznego, które przyciąga cząsteczki smogu. Daan stworzył również wersję mobilną.
– Zamierzamy zamienić kurz w diamenty. Skondensujemy tysiąc metrów sześciennych smogu w węglowy kryształ o objętości sześcianu o boku milimetra. Klient kupujący pierścionek z takim kryształem będzie miał poczucie, że przyczynia się do likwidacji 1000 metrów sześciennych smogu.
Roosegard zdaje sobie sprawę, że jego pomysł wydaje się raczej niepraktyczny. Mimo to ma nadzieję, że „smogowa” biżuteria skłoni ludzi do dyskusji nad problemem. – Kiedy ludzie ujrzą czyste niebo nad parkami, będą się tego domagać dla reszty miasta – dodaje.
„Błękit APEC”
Społeczne niezadowolenie zaczęło rosnąć od zeszłorocznego szczytu APEC w Pekinie, kiedy to mieszkańcy mieli szansę zobaczyć prawdziwie błękitne niebo. Stało się to dzięki drakońskim środkom, jakich władze nie powzięły od olimpiady w 2008 roku. W promieniu ponad 200 kilometrów wstrzymano produkcję we wszystkich fabrykach. Zakaz poruszania się objął połowę samochodów, zamknięto szkoły, a pracowników sektora publicznego wysłano na przymusowy urlop. W tym czasie przestano udzielać małżeństw, nie płacono podatków, nie dostarczano świeżych produktów i pozamykano banki. Krematoria nie działały i częściowo wstrzymano pochówki.
Rezultat? Doskonale czyste niebo niczym na fasadach wsi potiomkinowskiej, co dało impuls do ukucia nowego terminu – „błękit APEC”.
Pekin w czasie szczytu APEC był zupełnie innym miastem. To, co wcześniej było ponurym światem niewyraźnych budynków znikających zaraz po drugiej stronie ulicy, stało się miejscem otwartym i przestrzennym. Pejzaż ciągnął się hen daleko aż po góry, które można było zobaczyć po raz pierwszy od wielu lat.
Źródło: Ziemia na Rozdrożu, tłum. Tomasz Kłoszewski. Opracowanie i śródtytuły: Marta Śmigrowska