Polityka klimatyczna


Gospodarka o obiegu zamkniętym ciągle we mgle

2018-01-04
galeria
Idea gospodarki cyrkularnej z trudem przebija się do świadomości społeczeństwa. W Polsce niby o niej od kilkunastu miesięcy mówimy, ale głównie podczas konferencji, kongresów i na łamach mediów, czyli dyskusja dotyczy ciągle bardzo wąskiego grona osób zainteresowanych. Skąd aż tak smutny wniosek? Zobaczcie opinie samych zainteresowanych.

O to, jak wygląda GOZ w Polsce na przełomie 2017 i 2018 roku, spytaliśmy osoby aktywnie zaangażowane w propagowanie tej filozofii. 

Tomasz Wojciechowski, prezes zarządu spółki GWDA w Pile, mówi: - Jest dużo do zrobienia pod względem edukacji i nie mówię tu o uświadamianiu mieszkańców, jak mają selektywnie zbierać odpady, mówię o edukacji decydentów dotyczącej tego, w jaki sposób trzeba konstruować akty prawne, by były one dostosowane do tego, co nas czeka w najbliższej przyszłości w gospodarce. Tak by te akty prawne nakręcały rozwój w pożądanym kierunku.

Wojciechowski przypomina, że idea circual economy nie została wymyślona na zasadzie: „zróbmy tak, to będziemy mieli trochę czyściej”.

Jak mówi, filozofia GOZ powstała dlatego, że tylko w taki sposób jesteśmy w stanie utrzymać jakąkolwiek przewagę konkurencyjną i realizować wzrost gospodarczy.

- Bo gospodarka o układzie liniowym może jest jeszcze rozpędzona, jeszcze się toczy, ale jest skazana na spektakularną klapę. I dodam, że gospodarka o obiegu zamkniętym to nie jest absolutnie wyłączny pomysł Europy. Stany Zjednoczone, Indie, Chiny również bardzo mocno nad tym pracują, chcą przejść od razu do GOZ z pominięciem fazy nadkonsumpcji - mówi.

Jak stwierdza prezes spółki GWDA, na razie to wszystko, co się u nas dzieje w związku z filozofią gospodarki o obiegu zamkniętym, można sprowadzić do stwierdzenia – „trudno powiedzieć”.

- Nie wiemy, co dalej z OZE, co z odpowiedzialnością producentów, jakie zmiany będą wprowadzane, jakie są plany, jaka wiedza i jaka determinacja? Właściwie na każde pytanie można odpowiadać „trudno powiedzieć”. I jak w przypadku każdej ambitnej idei powstaje zagrożenie jej wypaczenia lub podpinania się pod jej sztandary – ocenia.

Wojciechowski zauważa, że w codziennej rzeczywistości, kształtowanej w dużym stopniu przez media, a głównie telewizję, idea GOZ niemal nie istnieje:

- Dzisiaj jesteśmy ciągle na etapie, gdy w telewizji  mamy dziesięć minut reklam namawiających nas do kupowania. Równowaga będzie wtedy, gdy po tych reklamach choć przez pięć minut będziemy  pokazywać i mówić, dlaczego niekoniecznie musimy te wszystkie rzeczy posiadać i dlaczego kupowanie i konsumpcja nie jest dla nas jedyną drogą do szczęścia – dodaje nasz rozmówca.

Andrzej Gawłowski, członek rady programowej Instytutu Gospodarki o Obiegu Zamkniętym, dostrzega działania podejmowane przez Ministerstwo Środowiska, gorzej z efektami:

- Ja się z pełnym szacunkiem odnoszę do działań pana ministra Sławomira Mazurka, bo co rusz pojawiają się jakieś jego nowe pomysły, a to opłata za foliówki, a to zmiany w ustawach o odpadach i utrzymaniu czystości w gminie czy rozporządzenie ws. selektywnej zbiórki -  i to trzeba docenić, ale niestety są to działania absolutnie niewystarczające - mówi.

Jak ocenia, przede wszystkim dlatego, że nie są to działania kompleksowe.

- Dzisiaj na dziurawe spodnie naklejamy łaty jedna na drugą, a tu trzeba te spodnie przeznaczyć na czyściwo i kupić nowe – przestawia obrazowo problem.

Zdaniem Gawłowskiego należy niezwłocznie usiąść w gronie zainteresowanych ekspertów i praktyków, po to by kompleksowo zająć się rozwiązaniem tego problemu.

- Może najpierw trzeba by to prawo odchudzić, bo część regulacji jest kompletnie niepotrzebna. Czy jesteśmy pewni, że muszą być wojewódzkie plany gospodarki odpadami? Może poszukać prostszego rozwiązania w tym obszarze a inne regulacje wyrzucić? Zdaniem naszego rozmówcy odrzucając dogmaty można znaleźć zdecydowanie lepsze rozwiązania. 

Gawłowski nie tylko zwraca uwagę, że działania prowadzone przez resort środowiska są niekompleksowe, ale zauważa, że posuwają nas w kierunku lepszych rozwiązań bardzo drobnymi kroczkami i niekoniecznie w duchu circual economy.

- Dlaczego? Choćby dlatego, że pomimo różnych oświadczeń ministerstwa termiczne przekształcanie odpadów w dalszym ciągu jest, może nie hołubione, ale ma się dobrze. Mamy w wpgo zapisane 34 pomysły na budowę spalarni, ponad 60 proc. odpadów mogłoby zostać w nich za kilka lat spalonych - to jest totalny absurd – wylicza.

Jak podkreśla, to absurd, którego nie da się zmienić bez zmian systemu prawnego, choćby kompetencji urzędów marszałkowskich – a na tym polu nic się nie robi.

Nasz rozmówca przypomina, że Komisja Europejska i Parlament Europejski uzgodniły niedawno stanowisko co do wysokości poziomów odzysku. Co prawda ustalono 65, a nie 70 procent jakie będziemy musieli odzyskiwać, oraz że nie w 2030, ale w 2035 roku, jednak te podwyższone wskaźniki staną się niebawem obowiązującym prawem – mają być zatwierdzone z początkiem 2018 roku.

- Co dalej? Dalej to PE powie "proszę nam niebawem pokazać, jak wy chcecie do tych poziomów dojść". Co to oznacza? Że niezależnie od innych niezbędnych zmian prawnych mniej więcej w perspektywie najdalej dwóch lat trzeba będzie zmienić Krajowy plan gospodarki odpadami. I nie wystarczy do tego planu wpisać 65 proc. i rok 2035, tylko trzeba „przeorać” ten dokument od podstaw uwzględniając wynikającą  z gospodarki cyrkulacyjnej hierarchię postępowania z odpadami. Warto przy tym pamiętać, że ostatnia weryfikacja kpgo zajęła nam właśnie około 2 lat. Czas więc najwyższy bo zabrać się do pracy. Czekając utrwalimy aktualny stan rzeczy, w tym mocną pozycję ITPOK i niedorozwój selektywnego przetwarzania odpadów. Nie zbliży nas to do gospodarki cyrkulacyjnej nawet o krok.

Zdaniem członka rady IGOZ jeśli będziemy czekać, to się obudzimy z ręką w nocniku i w Polsce znów zostanie wybudowanych kilka nikomu niepotrzebnych spalarni, które będą musiały działać przez następne 25 lat.

 

Źródło: portalsamorządowy.pl