Nauka o klimacie
Nawyki żywieniowe, które uratują planetę
2017-03-09Danica z Filipin, Nargis z Indii, Aleksander i Piotr z Rosji – wszyscy z certyfikatami 7-miliardowych dzieci – w 2050 roku będą mieli po 39 lat. Wciąż będą młodymi ludźmi, gdy liczba ludności świata przekroczy 10 mld.
To oznacza, że do tego czasu popyt na żywność wzrośnie o 50 proc. w stosunku do obecnego poziomu, jeszcze bardziej drenując zasoby naszej planety. Przez ostatnie 30 lat udało się osiągnąć wiele w kwestii walki z głodem, ale ludzkość zapłaciła za to wysoką cenę. Po prostu zajeżdżamy Ziemię. Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) pod koniec lutego wydała raport "The Future of Food and Agriculture: Trends and Challenges", w którym wskazuje, że możliwość wykarmienia wszystkich ludzi w przyszłości jest "zagrożona".
Jeśli nic się nie zmieni, przekroczymy granicę wytrzymałości planety. Szczególnie że należy oczekiwać spadku popytu na zboża, a popyt na mięso, owoce, warzywa i żywność przetworzoną wzrośnie, co oznacza, że będzie wycinanych coraz więcej drzew, grunty będą w coraz gorszym stanie, a do atmosfery będzie pompowanych coraz więcej gazów cieplarnianych. ONZ apeluje więc o bardziej zrównoważony system. To również apel do każdego z nas. Bo każdy jest konsumentem.
Już od lat 70. naukowcy powtarzają, że jeśli chcemy dążyć do rozwoju, który dziś nazywamy zrównoważonym – a więc takiego, który zapewnia zaspokojenie potrzeb obecnych pokoleń bez umniejszania szans na zaspokojenie potrzeb pokoleń przyszłych – ludzkość powinna zmienić swoje nawyki żywieniowe.
Mimo to w całym XX wieku ludzie skupiali się raczej na nakręcaniu wydajności i zwiększaniu plonów. Rozszerzano uprawy w miejsce lasów, niszcząc bioróżnorodność, ale i zwiększając emisje gazów cieplarnianych. Grzebano też w DNA, takie koncerny jak Monsanto przekonywały, że tylko GMO uchroni ludzkość przed głodem, mimo że do tej pory nie ma pewności, czy nie jest ono szkodliwe. Dietetycy i eksperci od żywności skupiali się z kolei na skutkach danej diety na zdrowie człowieka, liczyli kalorie i wysyłali na siłownie. Jednocześnie wegetarianizm, a potem i weganizm, przedostały się z głębokiej alternatywy na salony. Każdy dorzucał do problemu swoją cegiełkę, ale niemal wszystkim brakowało podejścia holistycznego.
Pojęcia zrównoważonego rozwoju używano pierwotnie w środowisku leśników i dotyczyło ono odpowiedzialnego gospodarowania terenami leśnymi. Od tego czasu pojęcie to zostało mocno przemielone, ale do dziś to ziemia pozostaje w centrum.
Największa część gruntów na naszej planecie jest wykorzystywana na potrzeby produkcji żywności pochodzenia zwierzęcego. Logicznie wynika z tego, że należy ograniczyć jej spożycie. Wyprodukowanej danej ilości białka ze źródeł roślinnych wymaga mniejszego obszaru niż w przypadku źródeł zwierzęcych. Jak to zwykle jednak bywa, sprawa jest bardziej skomplikowana.
Istnieją bowiem duże różnice pomiędzy poszczególnymi produktami pochodzenia zwierzęcego. Do tego dochodzi fakt, że do ich produkcji często są wykorzystywane grunty, które i tak nie są orne. Rezygnacja z produktów pochodzenia zwierzęcego wcale więc nie musi się przyczyniać do uwalniania ziemi pod uprawę.
Naukowcy z kilku amerykańskich uniwersytetów – Christian J. Peters, Jamie Picardy, Amelia F. Darrouzet-Nardi, Jennifer L. Wilkins, Timothy S. Griffin i Gary W. Fick – zajęli się tym problemem w swojej analizie "Carrying capacity of U.S. agricultural land", która została opublikowana w zeszłym roku. Nikt wcześniej nie przeprowadził podobnych wyliczeń na taką skalę.
Wykorzystując model biofizycznej symulacji, badacze obliczyli, ilu ludzi będzie mogło przeżyć w USA w przypadku stosowania przez całą populację różnych diet. Scenariusze zawierały dwie diety oparte na obecnej konsumpcji i osiem zdrowych diet powiązanych z rekomendacjami dietetyków, które jednak różniły się pod względem ilości spożywanego mięsa. Na podstawie obszaru gruntów w USA naukowcy oszacowali straty, przekształcenia, ilość paszy dla bydła, możliwości wykorzystania ziemi pod uprawę lub hodowlę, a także jej wydajność.
Dieta pierwsza odpowiada amerykańskiemu modelowi konsumpcji z lat 2006-2008. Dieta druga to dieta pierwsza minus zbędne tłuszcze i cukry. Dieta trzecia to tzw. dieta uniwersalna 100 proc. (100 proc. populacji je wszystko, również mięso). Dieta czwarta – uniwersalna 80 proc. (80 proc. je wszystko, a 20 proc. jest laktoowowegetarianami, a więc wegetarianami, którzy spożywają mleko, jajka i miód). Dalej mamy diety uniwersalne 60, 40 i 20 proc. – według tego samego wzoru. Dieta numer osiem to laktoowowegetarianizm, dziewięć – laktowegetarianizm (dopuszczalne jedzenie nabiału, ale bez jajek). Wreszcie – dieta wegańska. W tym wypadku nie tylko nie wolno jeść mięsa, ale czegokolwiek pochodzenia zwierzęcego, łącznie z nabiałem, mlekiem czy miodem.
Najgorzej wypadła – i to nie jest pewnie zaskoczenie – obecna dieta. Może zapewnić wyżywienie 402 mln ludzi w USA. O 19 mln osób więcej można wykarmić, jeśli ograniczy się tłuszcze i cukry. Jeszcze lepsze efekty daje stopniowe odstawienie mięsa. Pięć diet uniwersalnych zwiększało bazowe 402 mln o 63-367 mln. Najlepiej wypadły diety wegetariańskie. Jeśli wszyscy byliby wegetarianami jedzącymi nabiał, ale już nie jajka, dałoby się wyżywić 807 mln osób, co jest najlepszym wynikiem w zestawieniu. Nieco gorszy rezultat uzyskała dieta wegetariańska, która dopuszcza także jajka (787 mln). Zwraca uwagę wynik diety wegańskiej – 735 mln. Wypadła nie tylko gorzej od dwóch diet wegetariańskich, ale i dwóch diet dopuszczających mięso (uniwersalna 20 i 40 proc.). Przy czym argumentem w obronie wegan jest fakt, że niewykorzystane połacie terenów przy ich diecie mogą zostać wykorzystane np. do wyłapywania dwutlenku węgla.
Poza zmianami w proporcjach tego, co już jemy, do zrównoważonego rozwoju mogą przyczynić się także nowe pokarmy, które dziś traktujemy zwykle jako żywność dla ubogich Azjatów albo europejskich snobów.
O tym jak może wyglądać jedzenie przyszłości czytaj więcej na portalu Forbes.pl