Nauka o klimacie
Naukowcy nie wiedzą „na 100%”. Czy to znaczy, że nic nie musimy robić?
2015-01-05„Naukowcy nic nie wiedzą”, „Nie przekonują mnie te dowody naukowe”, „Żadne opracowanie tego nie opisuje” – to mantry zatwardziałych klimatycznych sceptyków. Fakt, że nauka o klimacie podlega uzupełnieniom, weryfikacji i korekcie, dla sceptyków jest argumentem za tym, by zaniechać wszelkich działań na rzecz ochrony klimatu.
W tym miejscu warto zadać sobie dwa podstawowe pytania:
Jakie jest prawdopodobieństwo, że naukowcy się mylą i wcale się nie ociepla lub też że człowiek za to nie odpowiada?
Czy powinniśmy poczekać z działaniami, aż będziemy wiedzieć „na 100%”?
Czy możemy być w błędzie?
Czy istnieje możliwość, że naukowcy się mylą, a badania, na których jest oparte nasze rozumienie zmiany klimatu, okażą się nieaktualne? Jest to niezmiernie mało prawdopodobne. Dlaczego? Ani jedna z hipotez proponujących inny mechanizm niż wymuszanie obserwowanej obecnie zmiany klimatu przez antropogeniczne emisje gazów cieplarnianych nie znalazła potwierdzenia doświadczalnego. Większość z nich nie może być prawdziwa, bo łamie jednocześnie wiele podstawowych praw fizyki. Jeśli dopuścimy myśl, że zajmujący się klimatem naukowcy bazują na błędnych przesłankach i nie rozumieją działania transferu energii w atmosferze, cyklu węglowego, zmian dawnego klimatu i ich przyczyn, musimy także przyjąć do wiadomości, że:
1. Nasze zrozumienie mechaniki kwantowej i drgań cząsteczek jest zupełnie błędne, a współczesna zaawansowana elektronika działa tylko przez przypadek.
2. Tysiące parających się spektroskopią naukowców nie mają pojęcia o tym, czym się zajmują. Nie mamy pojęcia, jakim cudem działają naprowadzane na podczerwień rakiety, satelity wczesnego ostrzegania, lasery, satelity pogodowe, kuchenki mikrofalowe i inne niezliczone urządzenia.
3. Nie wiemy, jakim cudem różnorodne obliczenia transferu radiacyjnego poprawnie odtwarzają widmo docierającego do powierzchni i opuszczającego Ziemię promieniowania – dla całej planety łącznie oraz dla różnych szerokości geograficznych, różnych pór roku i wysokości z osobna.
4. Równania transferu radiacyjnego stanowiące podstawę takich obliczeń są błędne. Wszyscy używający ich astronomowie, fizycy gwiazdowi i planetolodzy to raczej „czytający” w gwiazdach astrolodzy. Nie mamy pojęcia, dlaczego świecą i jak ewoluują gwiazdy.
5. Nasze emisje dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych wcale nie kumulują się w atmosferze. Atmosferyczne pomiary CO2 są błędne, podobnie jak pomiary z rdzeni lodowych, koralowców, stalagmitów itp. Nasz dwutlenek węgla nie trafia do atmosfery, nie gromadzi się też w oceanach – błędne są pomiary wzrostu ich kwasowości, w tempie nie znajdującym precedensu w ostatnich 250 milionach lat. Wiedza o zachowaniu się rozpuszczanego w wodzie CO2 i stosunku jonów węglanowych i wodorowęglanowych jest błędna, co oznacza, że tysiące chemików, badających roztwory buforowe, powinno rozpocząć prace od początku.
6. Pomiary izotopowe CO2 w atmosferze, węgla 14C w resztkach dawnych roślin, izotopów tlenu i wodoru w rdzeniach lodowych, osadach oceanicznych itp. są nic niewarte. Fizyka nuklearna, wraz z wiedzą o rozpadach jąder atomowych i izotopach, to zabobony. Elektrownie jądrowe i broń atomowa nie powinny w ogóle działać.
7. Mierzona akumulacja energii termicznej w oceanach, w tempie odpowiadającym czterem wybuchom bomb atomowych o mocy 20 kiloton co sekundę, to artefakt pomiarowy. Alternatywnie, na Ziemi pojawiło się nowe, niezauważone przez nas, potężne źródło energii, ogrzewające oceany od góry.
8. Podstawy termodynamiki są błędne. Zmiana bilansu radiacyjnego planety nie powoduje zmian skumulowanej w systemie klimatycznym Ziemi energii. Pierwsze Prawo Termodynamiki możemy uznać za obalone.
9. Opisujące zależność pomiędzy zmianą temperatury a zmianą ciśnienia równanie Clausiusa-Clapeyrona jest do niczego. Cieplejsze powietrze wcale nie zawiera więcej pary wodnej, nasilającej efekt cieplarniany. To, że obserwujemy niezliczone przykłady działania tego prawa w praktyce – od skraplania się pary wodnej we wydychanym zimnego dnia powietrzu, przez lodówki i klimatyzatory, po sezonowe wahania wilgotności i obserwowane (i obliczane teoretycznie) zmiany widma promieniowania podczerwonego – to czysty przypadek.
Uznanie za błędne szerokich podstaw fizycznych, na których bazuje współczesna klimatologia, wydaje się niezwykle mało prawdopodobne. Oznaczałoby to bowiem zakwestionowanie praktycznie całej współczesnej nauki.
A jednak szkiełko i oko
Wielokrotnie słyszałem pytanie: „czy wierzę w globalne ocieplenie?”. Odpowiadam pytaniem: „a czy wierzysz w elektrony, prawa Maxwella i teorię względności?”. Rozmówca jest zwykle skonsternowany, bo pytanie o „wiarę” jakoś nie pasuje do elektronów czy praw Maxwella – jest oczywiste, że to nie kwestia wiary, lecz badań naukowych. Dokładnie tak jest w przypadku zmian klimatu, które są sprawdzalnym naukowo, opisywanym prawami fizyki zjawiskiem, na które mamy setki namacalnych dowodów.
Dobrą teorię poznaje się między innymi po tym, że przewiduje to, co dopiero się zdarzy. Kiedy w latach 70.-90. XX wieku klimatolodzy przewidywali wzrost temperatury, rekordowe fale upałów, zmiany wzorców opadów, topnienie lodowców, szybki zanik lodu pływającego w Arktyce wraz z otwieraniem się dla żeglugi (dotychczas zawsze zamarzniętych) wód Oceanu Arktycznego wzdłuż wybrzeży Syberii i Kanady, tajanie wiecznej zmarzliny, stepowienie Amazonii, rozpad lądolodu Antarktydy Zachodniej i wiele innych wydarzeń, prognozy te ocierały się o niemożliwość.
Dziś wszystko to obserwujemy. W Polsce w latach 70. XX wieku mieliśmy średnio kilka dni upalnych, o temperaturze przekraczającej 30°C. Teraz mamy ich kilkanaście. Pięć najcieplejszych okresów letnich w Europie od czasów Jagiellonów mieliśmy po 2000 roku. Oceany (przy bardzo niskiej aktywności słonecznej!) pochłaniają ciepło w tempie odpowiadającym energii czterech wybuchów bomb atomowych klasy „Hiroszima” co sekundę. Lód pływający w Oceanie Arktycznym topnieje do tego stopnia, że latem wzdłuż brzegów Rosji trwa ożywiony ruch żeglugowy, a biegun opływają nawet lekkie jachty żaglowe. Postępuje bezprecedensowe rozmarzanie wiecznej zmarzliny, Amazonię nawiedzają coraz częstsze susze (co jest też konsekwencją postępującego wylesiania), a badania pokazują, że niektóre części lądolodu Antarktydy Zachodniej przekroczyły już próg, za którym czeka je rozpad.
Przewidywania naukowców wcale nie były nazbyt alarmistyczne. Wręcz przeciwnie, badacze nie docenili tempa zachodzących zmian.
Czy jeśli nie wiemy „na 100%”, to możemy zaniechać działań?
Rozważmy jednak bardzo nieprawdopodobny scenariusz, że naukowcy są w błędzie i antropogeniczna zmiana klimatu wcale nie ma miejsca lub będzie bardzo łagodna. W końcu naukowcy nie twierdzą, że wiedzą na pewno – najnowszy, V raport IPCC stwierdza jedynie, że jest „niezwykle prawdopodobne” (czyli prawdopodobieństwo przekracza 95%), że to człowiek w sposób dominujący wpłynął na obserwowane od połowy XX wieku ocieplenie.
Odpowiedzialni ludzie zabezpieczają się przed ryzykiem nawet przy znacznie niższym prawdopodobieństwie zaistnienia katastrofy – nawet na poziomie promili rocznie. Nie wykupujemy ubezpieczenia od pożaru domu dlatego, że jesteśmy pewni, że nasz dom pójdzie z dymem, ale dlatego, że nie jesteśmy pewni, że do tego nie dojdzie.
Co robisz, jeśli konsylium lekarzy stwierdzi z 95% prawdopodobieństwem, że masz uleczalne stadium śmiertelnie groźnego raka? Poddasz się operacji, która bez wątpienia będzie nieprzyjemna, ale usunie zagrożenie? Czy też może uznasz, że stopień niepewności rzędu 5% daje nadzieję, że problemu wcale nie ma? Jednak w trakcie, kiedy Ty czekasz, guz rośnie, a szanse wyleczenia szybko maleją. Będziesz zwlekać, aż lekarze potwierdzą wcześniejszą diagnozę z 98% prawdopodobieństwem? 99%? 99,99%?
A my? Jak wysokiego stopnia pewności potrzebujemy, żeby poważnie potraktować kwestię ograniczenia emisji i złagodzenia zmiany klimatu? 98%? 99%? 99,99%?
Źródło: Marcin Popkiewicz, Ziemia na Rozdrożu. Opracowanie i wstęp: Marta Śmigrowska.