Inicjatywy lokalne


Jak daleko do Stuttgartu?

2014-11-15
galeria
Dla wszystkich, którzy myśląc o Niemczech, widzą przestronny, przeniknięty ekologicznymi ideami Berlin i krajobrazy wypełnione wiatrakami, wizyta w Stuttgarcie musi być zaskoczeniem.

Wiatraków nie widać - lokalne społeczności skutecznie blokują próby ich wznoszenia, argumentując, że zniszczyłyby one sielski krajobraz pagórków i winnic. Do tego dodajmy wszechobecne korki, niewielu rowerzystów i przemysłowy profil miasta. To w Stuttgarcie Mercedes Benz odlewa swoje silniki, a Bosh produkuje lodówki. Łatwo więc uznać, że życie regionu koncentruje się na przemyśle, a kwestie ekologiczne traktowane są jak dodatkowe obciążenie.

Zielone dachy stosowane są w Stuttgarcie od dawna (czytaj dalej), jako metoda na obniżenie miejskiej wyspy ciepła. Fot. Wojciech Szymalski

Pozory jednak mylą. Polityka klimatyczna jest dla Stuttgartu kwestią kluczową. Położone nad Neckarem, w wąskich, słabo przewietrzonych dolinach, bez możliwości odsunięcia się od rzeki, może zapłacić wysoką cenę za skutki globalnego ocieplenia. Powódź byłaby dla Stuttgartu katastrofą w wielu wymiarach: wspomniana powyżej odlewnia silników, kluczowa dla dużej części motoryzacyjnego przemysłu niemieckiego, usytuowana jest właśnie nad Neckarem. Ocieplenie klimatu może zaś sprawić, że w mieście wzrośnie tzw. stres termiczny. Inaczej mówiąc: zrobi się jeszcze goręcej.

Czytelny podział

Stuttgart próbuje radzić sobie z tymi zagrożeniami na różne sposoby. Niektóre przypominają wyważanie dawno otwartych drzwi. Zdumienie budzi na przykład warta 250 tys. Euro (tyle kosztował cały projekt) konstatacja, że tam, gdzie rośnie ściana zieleni, temperatura jest nieco niższa niż na otwartym betonowym placu. Żeby się o tym przekonać, Niemcy zatrudnili szereg naukowców i zaprojektowali „zieloną komnatę”. Ładna, nowoczesna, tyle że w dziwny sposób przywodząca na myśl... altanę.

Uczestnicy wyjazdu podczas zwiedzania Zielonej Komnaty w Ludwigsburgu. Nowatorskość rozwiązania polega na tym, że bujną zieleń można uzyskać także na niewielkiej ilości gleby i wody, np. na dachu parkingu podziemnego. Fot. Michał Olszewski.

To jednak nie wszystko. Największe zainteresowanie wśród polskich samorządowców, którzy w październiku 2014 w ramach projektu ADAPTCITY odwiedzili Stuttgart, wzbudziły niewątpliwie dwa ściśle związane ze sobą tematy: planowanie przestrzenne oraz mapa klimatyczna. Jeżeli mowa o planowaniu, to niektóre pytania budziły ewidentną konsternację niemieckich urzędników. To, co w Polsce jest plagą – brak kontroli nad urbanistyką i zagospodarowaniem przestrzennym, chaotyczne rozrastanie się miast – w Niemczech zostało objęte bardzo szczegółowymi i rygorystycznymi przepisami. Planistyczne mapy niemieckie mają w tej chwili 99 kolorów, a lada chwilą dojdą kolejne, związane z polityką ekologiczną.

Fragment studium zagospodarowania Esslingen am Neckar z naniesionymi nowymi oznaczeniami planistycznymi związanymi z adaptacją do zmian klimatu, m.in. obszarami przepływu mas powietrza, zapewnienia zielonej powierzchni dachów. Oznaczenia te są postulowane do wniesienia na poziom federalny do odpowiedniego rozporządzenia. Materiał z prezentacji Renate Daurer z Urzędu Miasta Esslingen.


Warto też podkreślić, że dla Niemców planowanie przestrzenne jest fundamentem myślenia nie tylko o finansach, ale również ekologii. U nas związek pomiędzy polityką ekologiczną a rozwiązaniami planistycznymi nadal uznawany jest za nieoczywsity. Efekty niemieckiego namysłu widać wyraźnie z okien samolotu – wielkie organizmy miejskie, jak Stuttgart czy Monachium, rozrastają się w sposób zdyscyplinowany, ciasny, wokół już istniejących osiedli, tak, by nie zajmowały nadmiernie dużej przestrzeni. Podział na tereny rolne i „mieszkaniówkę” jest bardzo czytelny i ostry. W porównaniu z tym pejzażem krajobraz polski przypomina niestety urbanistyczne pobojowisko.

Jak wieje wiatr?

Z planowaniem przestrzennym związany jest tzw. atlas klimatyczny – jedno z podstawowych narzędzi planistycznych w Regionie Stuttgart. To wykonany na podstawie badań meterologicznych zbiór szczegółowych map, pokazujących m.in. kierunki przemieszczania się wiatru oraz jego prędkość. Dla położonych w głębokich i wąskich kotlinach miejscowościach ta wiedza jest bezcenna – dzięki niej mogą tak planować inwestycje, by nie utrudniały one wentylacji ciasno zabudowanych centrów. Szczegółowość atlasu oraz dostępnych w tej chwili badań jest tak wysoka, że planiści są w stanie ocenić wpływ pojedynczego budynku na ruch powietrza w okolicy.

To chyba atlas klimatyczny jest właśnie tym narzędziem, które polskie samorządy powinny jak najszybciej przeszczepić na rodzimy grunt. Czym skutkuje brak takich planów, pokazuje przykład Krakowa, miasta położonego w równie trudnych warunkach geograficznych co Stuttgart. Co prawda jeszcze w latach 80-tych ubiegłego wieku podjęto próby sporządzenia map korytarzy wentylujących centrum miasta, ale za tymi działaniami nie poszły kolejne kroki. W efekcie po 1989 roku część z nich została zabudowana w niekontrolowany sposób, co dla miasta ma konsekwencje opłakane. Co więcej, brak atlasu klimatycznego praktycznie uniemożliwia merytoryczną dyskusję na temat nowych inwestycji.

Praktycznie każda z nich jest blokowana przez lokalnych aktywistów, którzy podnoszą argument konieczności zachowania ciągów wentylujących. Tyle tylko, że nie ma w mieście nikogo, kto wiedziałby, jak owe korytarze wyglądają. Planiści ze Stuttgartu mają natomiast mocne, potwierdzone dane, dzięki którym mogą opiniować wysokość, usytuowanie, a nawet kształt nowo powstających budynków. Im szybciej powstaną w polskich miastach, nie tylko w Krakowie, podobne rozwiązania, tym lepiej.

Wojciech Szymalski