Energetyka


Morskiej energetyce wiatrowej brakuje kadr

2021-06-18
galeria
W 2040 roku Polska ma szansę być już dojrzałym rynkiem w branży morskiej energetyki wiatrowej, wiodąc prym w basenie Morza Bałtyckiego. Warunkami są jednak dostosowanie zaplecza portowego, rozwój innowacji oraz infrastruktury logistycznej i obsługowej, a także budowa kadr, których dziś brakuje – wynika z nowego raportu „Energia (od)nowa” ILF Consulting Engineers Polska. Eksperci wskazują, że wyzwaniem będzie też jak największe zaangażowanie w rozwój sektora offshore polskich przedsiębiorstw. W tej chwili optymistyczne szacunki zakładają, że udział krajowych dostawców produktów i usług w polskim rynku, wartym ok. 130 mld zł, nie przekroczy 50 proc.

– Aby Polska stała się dojrzałym rynkiem offshore, musimy skupić się na inwestycjach infrastrukturalnych, z których dziś głównym elementem powinny być porty. Jeśli chcemy zdążyć z pierwszymi inwestycjami i jeśli chcemy, żeby były one realizowane przez polskie porty, to trzeba zacząć działać już dzisiaj – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Mariusz Wójcik, kierownik zespołu energetyki morskiej i odnawialnej w ILF Consulting Engineers Polska. 

Farmy wiatrowe na morzu ma obecnie 11 europejskich państw, a liderami są Wielka Brytania, Niemcy, Dania, Belgia i Holandia. Prąd z pierwszych polskich farm wiatrowych na Bałtyku ma natomiast popłynąć w 2024 roku. Zgodnie z przyjętą w lutym br. „Polityką energetyczną Polski do 2040 roku” na koniec tej dekady moc zainstalowana w offshore ma sięgnąć ok. 5,9 GW i ok. 11 GW w roku 2040.

 Te inwestycje muszą rozpoczynać się już dzisiaj i muszą być odpowiednio rozplanowane, żeby realizacja kilku projektów nie nałożyła się na siebie, bo wtedy polskie porty po prostu nie będą w stanie ich obsłużyć. Zakłady produkcyjne muszą też mieć odpowiednie moce przerobowe – wskazuje Mariusz Wójcik. – Drugi element to kadry, których dziś w Polsce nie mamy. Są uruchamiane kierunki na studiach i studia podyplomowe, ale brakuje projektantów, ludzi z doświadczeniem, bo oni najczęściej pracują za granicą.

Rząd ocenia, że w ciągu 10 lat rozwój morskiej energetyki wiatrowej może się przyczynić do powstania 77 tys. nowych miejsc pracy.

– Wyzwaniem będzie też zaangażowanie w ten proces polskich firm. Powinniśmy dążyć do tego, żeby ich udział był jak największy, żeby komponenty były produkowane w polskich zakładach produkcyjnych, żeby mieć wysoko wykwalifikowane kadry, zaangażowane przez polskie podmioty – podkreśla ekspert ILF Consulting Engineers Polska. 

Kolejnym wyzwaniem są kwestie prawne i proceduralne. W lutym br. weszła w życie tzw. ustawa offshore’owa, która ma zapewnić stabilne ramy prawne dla budowy polskich farm wiatrowych na Bałtyku. Określa ona m.in. system wsparcia i ułatwienia administracyjne dla takich projektów oraz zasady przyłączania wytwórców do sieci elektroenergetycznej. Jak podkreślają eksperci ILF Polska, pomimo obowiązujących przepisów w zakresie długości trwania postępowań administracyjnych wielokrotnie się one przedłużają. Wydanie decyzji środowiskowej dla morskiej farmy lub przyłącza może trwać nawet kilka lat, a zatwierdzenie projektu robót geologicznych ponad pół roku. Przekłada się to na wydłużenie procesu inwestycyjnego nawet do ponad 10 lat.

– Procedury administracyjne są jednym z wyzwań i ustawa offshore’owa wiele wniosła, by je uprościć. Przed nami wciąż jednak wiele pracy, żeby te procedury zostały wdrożone i były odpowiednio stosowane przy realizacji kolejnych projektów – mówi Mariusz Wójcik.

Eksperci alarmują, że kumulacja inwestycji offshore’owych może się też wiązać z wyzwaniami dotyczącymi wyprowadzania mocy. Większość realizowanych projektów ma zostać przyłączona do jednego z dwóch specjalnie wyznaczonych miejsc na lądzie, co oznacza dużą liczbę inwestycji kablowych realizowanych na tym samym obszarze. Jeśli nie zostaną one odpowiednio skoordynowane, wzrośnie ryzyko konfliktów społecznych.

Morskie farmy wiatrowe na Bałtyku są traktowane jako jedna ze strategicznych inwestycji energetycznych, a wart ok. 130 mld zł program ich budowy ma stać się kołem zamachowym dla całej gospodarki. Stowarzyszenie WindEurope nazywa polskie plany budowy farm wiatrowych ambitnymi i wskazuje, że jeżeli uda się je zrealizować, Polska stanie się jednym z największych rynków offshore na Bałtyku.

 Zakładając budowę pierwszych farm już w 2023–2024 roku, przybywałoby nam około 1 GW rocznie. Jest to jak najbardziej wykonalne, już dzisiaj widzimy ogromne zainteresowanie inwestorów, ale to będzie wymagać ogromnego zaangażowania. Później, przyjmując za cel 11 GW do 2040 roku, byłoby to ok. 500 MW rocznie, co tak naprawdę może być nawet poniżej naszych możliwości – ocenia ekspert ILF Consulting Engineers Polska.

Rząd zakłada, że stopniowe odchodzenie od węgla (do poziomu 37,5 proc. w 2030 roku i 28 proc. dekadę później, w bardziej realnym scenariuszu wysokich cen uprawnień do emisji CO2) będzie równoważone nie tylko energią płynącą z farm wiatrowych na Bałtyku. W 2033 roku ma też zostać uruchomiony pierwszy blok elektrowni jądrowej o mocy ok. 1–1,6 GW. Kolejne mają być wdrażane co dwa–trzy lata, a cały program jądrowy zakłada w sumie budowę sześciu takich bloków. Zdaniem eksperta taki scenariusz jest realny, ale tu wyzwań jest znacznie więcej niż w przypadku offshore.

– Potrzebna jest całkowita mobilizacja, żeby mogło się tak stać. W Polsce nie ma doświadczeń z równie dużymi obiektami, a praktyka ostatnich lat pokazuje, że projekty tego typu nie przebiegają tak szybko, jak nam się wydaje. W tej chwili nie mamy nawet wybranej lokalizacji dla pierwszej elektrowni i dopiero zaczyna się rozmawiać o kolejnych. O ile budowa pierwszej elektrowni atomowej w 2033 roku jest możliwa, o tyle osiągnięcie celu 6–9 GW w energetyce jądrowej do 2040 roku jest już mało realne, chyba że na realizację tego projektu zostanie położony naprawdę duży nacisk – podkreśla Mariusz Wójcik.

Źródło: biznes.newseria.pl