Energetyka
Inwestowanie w energetykę nuklearną to strata czasu i pieniędzy
2020-03-13Wygląda na to, że świat odwraca się od atomu.
MYCLE SCHNEIDER: Swoisty schyłek zaczął się już dawno temu. Gdy spojrzy się na historyczne wskaźniki – np. liczbę rozpoczynanych budów elektrowni nuklearnych każdego roku – to apogeum miało miejsce w 1976 r. Wtedy rozpoczęto najwięcej projektów: 44 jednostki. Dla porównania – w 2019 r. rozpoczęto pięć takich projektów. Możemy też spojrzeć na liczbę reaktorów będących w trakcie budowy w danym roku: tu rekordowy był 1979 r. – 234 reaktory.
Czyli ten proces zaczął się na długo przed Czarnobylem?
Ba, nawet przed awarią Three Mile Island (wypadek w elektrowni nuklearnej w Pensylwanii w marcu 1979 r.). Przed początkiem XXI w. ostatnie zamówienie w USA, którego nie anulowano, datuje się na 1973 r. W USA anulowano z czasem ponad połowę zamówień na instalacje nuklearne. Z 234 reaktorów będących w trakcie budowy w 1979 r. anulowano 48.
Skoro zaczęło się to wcześniej, przed katastrofami, to z jakiej przyczyny?
Najważniejszą była opłacalność takich inwestycji. I tu przesądziły USA: tam funkcjonuje prywatny rynek, często małych firm o niewielkich możliwościach kapitałowych. I jeśli mamy firmę wartą miliard, która porywa się na projekt warty 2 mld, a ostatecznie płaci rachunek rzędu 4 mld – to się musi skończyć bankructwem. Na to nakładały się protesty ekologów, błyskawicznie składających pozwy przeciw takim inwestycjom, oraz niechęć i agitacja osób takich jak choćby Ralph Nader. A gdy na rynku zaczynają mnożyć się bankructwa, nie jest to zachęcający sygnał.
Prywatnych inwestorów to może spłoszyć, ale na scenie pojawiły się też państwa. Zarówno Francja, jak i dzisiejszy lider rynku – Chiny.
Chiny to skomplikowany przypadek, trudno ocenić, jaki jest proces decyzyjny w tym kraju. W latach 80. Chińczycy ruszyli na zakupy atomowe na całym świecie: w Europie, USA, Kanadzie, Rosji. Potem zaprojektowali własny reaktor 1000 MW i zaczęli budować go w seriach. W planie pięcioletnim do 2020 r. miało być 58 GW zainstalowanej mocy z atomu plus 30 GW w budowie. Skończyło się jednak na 45 GW i jakichś 10–11 GW w budowie. Daleko od wyznaczonych celów.
Smok złapał czkawkę?
Bynajmniej. To, co Chińczycy zrobili w tym całym okresie, to zbudowanie całego łańcucha dostaw. Olbrzymia inwestycja. W tej chwili za Wielkim Murem można zbudować cały reaktor AP-1000 Westinghouse, od A do Z. Nie da się tego zrobić w USA. Tymczasem Chińczycy przez lata budowali infrastrukturę technologiczną, żmudnie zdobywali licencje, certyfikaty. To gigantyczny, długoterminowy projekt.
Więc?
Wydarzyła się Fukuszima. Chińscy decydenci byli głęboko wstrząśnięci tą katastrofą. Jeszcze w 2010 r. na całym świecie rozpoczęto budowę 15 obiektów nuklearnych, z czego 10 zlokalizowano w Chinach. W 2011 r. takich projektów było dokładnie 0. W latach 2012–2013 rozpoczęto 7, ale na starych licencjach, uzyskanych jeszcze przed Fukuszimą. W 2014 r. – znowu 0. De facto Pekin zamroził program atomowy na cztery lata.
Members of the media and Tokyo Electric Power Co. (Tepco) employees wearing protective suits and masks visit inside the central control room for the No. 1 and No. 2 reactors at the company’s Fukushima Dai-ichi nuclear power plant in Okuma, Fukushima Prefecture, Japan, on Monday, March 10, 2014. Tepco’s Fukushima Dai- Ichi plant had three reactor core meltdowns after it was hit by an earthquake and tsunami on March 11, 2011. Photographer: Toru Hanai/Pool via Bloomberg
Czekał na wnioski z Japonii?
Częściowo. Reakcja była jednak drakońska: praktycznie porzucono reaktory II generacji, te same, które Chińczycy jeszcze kilka lat wcześniej chcieli produkować seryjnie. Uznano, że należy od razu postawić na III generację – z którą Europa i USA miały katastrofalne doświadczenia. W 2015 r. Chiny zdecydowały o wznowieniu procesów licencjonowania, ale na znacznie mniejszą skalę.
Jednocześnie zainwestowano w atom tak wiele, że trudno uwierzyć, że teraz Chiny go porzucą. Jest tam też potężne lobby energetyki nuklearnej i toczy się dyskusja, jakiej nie widziałem nigdzie na świecie – nie wokół tego, czy atom jest dobry czy zły, lecz czy i jak należy budować: w głębi lądu czy na samym wybrzeżu. To zresztą jedna z konsekwencji Fukuszimy: Japończycy mieli olbrzymie szczęście, w momencie katastrofy wiatr wiał od lądu w stronę wody i zwiał radioaktywną chmurę w olbrzymiej mierze nad wodę. Chińczycy zaś debatują o tym, jakie konsekwencje miałaby taka katastrofa, gdyby miała miejsce w interiorze.
Czyli atom będzie wciąż mieć znaczny udział w chińskim miksie energetycznym?
Przeciwnie, raczej mikry. Prawdopodobnie niewiele więcej niż 4 proc., tak jak obecnie. Pekin ostro wystartował w ostatnich latach z inwestycjami w OZE: jeśli Niemcy w 2012 i 2013 r. byli światowymi liderami z 7,5 GW w OZE, to Chińczycy potrafią uruchomić 40 GW – w ciągu jednego roku. Przy ich projektach OZE energetyka nuklearna to dziś niemal tyle co nic.
UE właściwie nie zalicza atomu do brudnych technologii…
Zasadniczo toczy się spór, czy to zielona energia czy nie. I uznano, że nie. Nie pojawia się w strategiach Brukseli. Właściwie UE wróciła do stanowiska, zgodnie z którym atom to kwestia, o której państwa członkowskie mają decydować indywidualnie.
Ale w Europie energetyka nuklearna jest martwa. Rekordową liczbę działających reaktorów zanotowano w latach 1988–1989 – 175. Od tamtej pory ich liczba spadła o ponad 50, do 124. Tu budowa jednej czy dwóch instalacji nie ma znaczenia.
Czyli w walce ze zmianą klimatu energetyka nuklearna nie ma już znaczenia?
Musimy zdefiniować cel tej walki. Dziś kluczowym czynnikiem jest czas: musimy zacząć redukcję emisji teraz. Wydając dolara, euro czy jena musimy kupić możliwie największą redukcję w możliwie najkrótszym czasie. Z tej perspektywy ładowanie pieniędzy w energetykę nuklearną jest wręcz szkodliwe dla klimatu – nie możemy ich przeznaczyć na technologie, które pozwoliłyby ograniczyć emisję tu i teraz.
Jedyne, co pozostaje jeszcze rozstrzygnąć, to los istniejących elektrowni. Są dostępne, chociaż przyglądając się parkowi reaktorów, dostrzeżemy, że są olbrzymie różnice w ich efektywności, nawet w obrębie jednego kraju. Dlatego np. w USA wyłącza się najmniej produktywne: tak stało się choćby z reaktorem w Three Mile Island, bliźniaczym do tego, który uległ tam awarii w 1979 r. Wyłączono go po 45 latach pracy, choć licencja zakładała, że będzie eksploatowany przez 60 lat. Takie instalacje po prostu nie są w stanie przetrwać na rynku, zwłaszcza w sytuacji, gdy cena energii z instalacji fotowoltaicznych spada poniżej 20 dol. za MWh.
To co proponuje pan rozwijać zamiast energetyki nuklearnej? Gdzie kierować wszystkie fundusze i działania?
Najważniejszą rzeczą jest dziś powstrzymanie marnowania energii. Efektywność energetyczna, w szczególności budynków mieszkalnych, to dzisiaj kluczowa kwestia. Nie jest to zresztą wyłącznie problem Polski. Niemcy pompują wszystkie środki w OZE, Francja to katastrofa: co piąty francuski dom kwalifikuje się do kategorii „ubóstwo energetyczne”. Francuskie gospodarstwa domowe systematycznie bankrutują, a jak reaguje rząd w Paryżu? Tworzy tarif de première nécessité (TPN), czyli tnie taryfę dla gospodarstw o połowę. Potem uświadamia sobie, że to za mało, więc tnie o 60 proc. Tymczasem gdyby te pieniądze zainwestowano w efektywność energetyczną, byłoby to rozwiązywanie problemu, a nie – leczenie objawów.
Źródło: www.energia.rp.pl