Energetyka


G. Wiśniewski o nowelizacji ustawy o OZE: gorset przepisów dla prosumentów, pieniądze dla koncernów

2015-05-29
galeria
Autorzy noweli ustawy o OZE postawili sobie dwa sprzeczne cele: skuteczne zablokowanie lub przynajmniej wyraźne organicznie rozwoju energetyki prosumenckiej, w taki sposób, aby zarobił i rząd i państwowe koncerny energetyczne.

W przełomowym momencie pięcioletniej batalii w parlamencie o kształt ustawy o OZE, jeden z internautów napisał, że prawdopodobnie największą wadą ustawy jest ciągle to, że… niechcący mogłaby doprowadzać do rozwoju OZE. W szczególności dotyczy to uchwalonych przepisów prosumenckich i strona rządowa – proponując ich pilną nowelizację – chce najwidoczniej to niedopatrzenie naprawić.

Coś, co w poprzednim komentarzu na blogu nazwałem „niejasnościami” wykrystalizowało się, choć od tego bynajmniej jaśniej nie jest.

Wydaje się, że autorzy noweli postawili sobie aż dwa niezwykle ambitnie i – wydawałoby się – sprzeczne cele: skuteczne zablokowanie lub przynajmniej wyraźne organicznie rozwoju energetyki prosumenckiej (dla przypomnienia: chodzi o 800 MW nowych mocy do 2020 roku), ale w taki sposób, aby dało się na tym zarobić i rządowi, i jego państwowym koncernom energetycznym.

Wydawałoby się, że nikt, a zwłaszcza korporacje, nie może zarobić kroci na segmencie mikroprosumenckim, w którym wg IEO dzięki taryfom FiT w latach 2016-2020 ma być wytworzone 4% energii ze wszystkich OZE objętych ustawowym systemem wsparcia, a koszt tego wyniesie tylko 2% całkowitych kosztów wsparcia przewidzianych w ustawie o OZE. Okazuje się jednak, że nawet na niewielkiej cząstce rynku prosumenckiego, która nie powinna wykazywać nadwyżek, koncerny potrafią wygenerować zysk, o ile rząd im w tym pomoże znowelizowanymi przepisami adresowanymi do… prosumentów. 

Ceny bez kosztów, równanie bez rozwiązania

Projekt nowelizacji polega przede wszystkim na iluzji, że większość prosumentów może matematycznie obliczyć atrakcyjne taryfy gwarantowane FiT dla prosumentów, przy założonej nieatrakcyjnej stopie zwrotu. W tym celu autorzy poprawki z Ministerstwa Gospodarki oraz Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zaproponowali prosumentom skorzystanie z niezwykle skomplikowanego wzoru – równania, które po pierwsze nie uwzględnia rzeczywistych kosztów po stronie prosumenta (nie ma możliwości uczciwego taryfowania), a po drugie… nie ma rozwiązania.

Obliczane na podstawie tego wzoru taryfy będą zawsze za niskie i z jednej strony zmuszać będą prosumentów do dopłacania (pokrywania strat finansowych), a z drugiej strony prowadzić będą do absurdu polegającego na tym, że w efekcie nierealnego (nadmiernego) obniżenia wysokości taryf dla prosumentów w systemie pojawi się ukryta pomoc publiczna (tzw. windfall profit) dla koncernów energetycznych pozyskujących energię po zaniżonej (dotowanej przez samych prosumentów) cenie.  Stanie się tak od momentu, gdy za kilka lat koszt zaopatrzenia w energię dostarczaną z systemu energetycznego przekroczy wysokość taryfy gwarantowanej (stanie się to tym szybciej, im bardziej zaniżone będą taryfy FiT), a różnica między tymi dwiema liczbami będzie zyskiem dla koncernu energetycznego (sprzedawcy z urzędu). Jest to tylko jedna z subtelnych form pomocy dla koncernów, jakie oferuje projekt nowelizacji.

Łatwe zarobki na… braku innowacji

Innym rozwiązaniem pozwalającym koncernom generować zyski kosztem prosumentów jest narzucenie w noweli maksymalnej ilości prądu z mikroinstalacji OZE, którą będzie można po taryfie gwarantowanej odsprzedać do sieci w ciągu roku. W każdym roku, po przekroczeniu tego progu określonego tzw. wskaźnikiem wykorzystania mocy zainstalowanej (opisującym efektywność mikroinstalacji), właściciel mikroinstalacji będzie musiał oddać koncernom energię za bezcen. Niektóre z tych wskaźników są bardzo niskie w relacji do już obecnie stosowanych, coraz bardziej wydajnych urządzeń.  To konstrukcja prawna, której nie ma w żadnym innym kraju, nie występuje na świecie, bo żaden kraj nie wprowadza przepisów blokujących rozwój technologiczny OZE. Polska "„innowacja” polega na tym, że: a) system wspierać będzie tylko stare, mało wydajne technologie, b) inwestor i producent urządzeń zaczną być karani za innowacyjność i efektywność, c) koncerny zarobią na… braku innowacji. 

Zaliczka i nieoprocentowana pożyczka z opłaty OZE

Wpływ obecnego systemu wsparcia dużych, należących do koncernów źródeł OZE (w zasadzie tylko współspalania, dużej energetyki wodnej, farm wiatrowych) w 2012 roku wyniósł 32 zł/MWh. Obliczony przez IEO koszt tzw. opłaty OZE (finansującej koncernom dopłaty do cen rynkowych energii) z tytułu wprowadzenia taryf gwarantowanych dla mikroprosumentów, która w sposób uzasadniony mogłaby być doliczana do rachunków za prąd w 2016 roku, wynieść miał zaledwie 0,37 zł/MWh, czyli miał być 86 razy mniejszy niż wpływ kosztów dużych źródeł korporacyjnych.

Przyjęto założenia, że w 2016 r. w Polsce powstanie aż 400 MW w instalacjach mikroprosumenckich, czyli do 100 tysięcy takich instalacji. Nikomu nie przeszkadza, że w Polsce nie ma takich możliwości wykonawczych, a kraje takie jak Niemcy, Wielka Brytania potrzebowały kilka – kilkanaście  lat, aby tak duża skala inwestycji była możliwa do zrealizowania w ciągu roku, a obywatele tych krajów nie mieli tak uciążliwych procedur inwestycyjnych (i tak skomplikowanych równań matematycznych – jak wyżej – do rozwiązania). Ale dzięki takiemu założeniu autorzy projektu nowelizacji przepisów umożliwiają takie skalkulowania wysokości „opłaty OZE” z tytułu taryf prosumenckich FiT, aby hojniej zasilić konto innej państwowej firmy OREO S.A. i aby koszt ten mógł być ryczałtowo uwzględniony w rachunkach za energię oraz wpływać na konto koncernów, zanim faktycznie poniosą one (znacznie mniejszy) koszt. Tak nieoczekiwanie i nierzetelnie obliczoną zaliczkę koncerny zainkasują bez dodatkowych kosztów w przysłowiowych białych rękawiczkach, a na rachunkach kilkunastu milionów odbiorców energii elektrycznej będzie napisane, że to wszystko przez… prosumentów. W myśl proponowanych przepisów w rachunkach nie będzie wyjaśnienia, że widniejąca na nich „stawka opłaty przejściowej” to w istocie „stawka opłaty węglowej”. Nie będzie też informacji o tym, że na „korporacyjnych OZE”: współspalania i dużej energetyce wodnej koncerny zarabiają kwoty większe o dwa rzędy wielkości.

Powyższe instrumenty podreperowania budżetów koncernów i ich reputacji nie byłyby możliwe, gdyby była wykonana solidna ocena skutków regulacji i gdyby prosumenci mieli dostęp do pełnej, prawdziwej informacji publicznej o ekonomice ich inwestycji i w poczuciu odpowiedzialności za swoje rodziny w nie inwestowali. Ale informacji publicznej nie ma, a ta wynikająca z uzasadnienia projektu nowelizacji jeszcze bardziej zaciemnia obraz. Czyli plan oskubania także prosumentów przez koncerny i zrzucenia na nich winy oraz odwrócenia uwagi na zasadzie „łapaj zlodzieja”, przynajmniej do pewnego stopnia, może się powieść.

Wobec niejasnych celów i tak kreatywnych zabiegów wokół nowelizacji przepisów ustawy o OZE w zakresie formalnego wsparcia prosumentów na rzecz faktycznego wsparcia koncernów, trudno docenić te nieliczne potrzebne poprawki w noweli, leżące w interesie społecznym, które mają charakter techniczny, doprecyzowujący, i te, które nakazują przejrzystość – wykazywanie i sumowanie pomocy publicznej oraz porównywanie z dopuszczalną pomocą  i uniemożliwianie podwójnego lub nadmiarowego dofinansowania.  Prosumenci są przejrzyści, gorzej z resztą.

Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej

Źródło: Odnawialny Blog